|
Królowa Lucia |
Autor |
Wiadomość |
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 16 Lis, 2024 17:11
|
|
|
Biedny Juruś, teraz jest między młotem a kowadłem, a Lucia mataczy
– Nie, nie bawiliśmy się wczoraj dobrze, ani Pepino ani ja, prawda caro? – powiedziała. – A pan Cortese! Jego wygląd! Jak wielki fryzjer. A jak zabiera się do fortepianu. Jeśli możesz wyobrazić sobie dzikiego zwierza walącego w klawisze, możesz mieć o nim jakieś pojęcie. A nade wszystko jego włoski! Odkryłam, że jest Neapolitańczykiem, a wszyscy wiemy, jaki jest dialekt neapolitański. Toskańczycy i Rzymianie, którzy jak sądzę z nich wszystkich najbardziej wiedzą jak mówić we własnym języku – pamiętasz, Lingua Toscano in Bocca Romana – uważają dialekt Neapolitańczyków za totalnie niezrozumiały. Co do mnie, a mówię też w imieniu mio sposo, nie chcę rozumieć tego, czego nie rozumieją Rzymianie. La bella lingua mi wystarczy.
– Słyszałem, że Olga całkiem dobrze go rozumiała – powiedział Juruś zdradzając swą kompletną wiedzę o wydarzeniach wieczoru.
– Całkiem możliwe – rzekła Lucia. – Mam nadzieję, że rozumie też jego angielski i jego muzykę. Nie wymawia „h” mówiąc po angielsku i nie mam w sercu najmniejszych wątpliwości, że jego włoski jest równie nieczytelny. No, nieważne. Lingwistyczne osiągnięcia tego pana Cortese chyba nas nie interesują. Ale jego muzyka owszem, jeśli biedna panna Bracely z jej piękną tonacją będzie ją studiować i wystąpi jako Lukrecja. Jeśli tak, to współczuję. Jakieś nowiny?
To naprawdę było doskonałe i to też oznaczało wojnę, co do tego nie było cienia wątpliwości. Do tego czasu już całe Riseholme wiedziało, że Lucia i Pepino nie rozumieli ani słowa z tego, co mówił Cortese i oto była odpowiedź na uszczypliwą sugestię wyrażoną żywo na błoniach tego ranka, że ani Lucia ani Pepino nie znają włoskiego. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł po nich oczekiwać, że będą znali dialekt neapolitański: język Dantego zaspokajał ich skromne potrzeby. Trudno im było zrozumieć Cortese kiedy mówił po angielsku, ale to nie znaczy, że angielskiego nie znają. Język Dantego i język Szekspira im wystarcza…
– A jak brzmiały słowa libretta? – spytał Juruś.
Lucia utkwiła w nim swoje świdrujące spojrzenie gotowa i chętna do okazania jak była zachwycona mogąc okazać aprobatę tam, gdzie była zasłużona.
– Wspaniałe! – powiedziała. – Czułam, Pepino tak samo, że słowa były tak samo zmarnowane przez tę chaotyczną muzykę jak głos biednej panny Bracely. Jak to szło, Pepino? Niech pomyślę.
Lucia znów podniosła głowę i utkwiła wzrok gdzieś daleko.
– Amore misterio! – powiedziała. – Amore profondo! Amore profendo del vasto mar. Ach, znów biedna bella lingua. Ciekawe kto napisał libretto.
– Pan Cortese – powiedział Juruś.
Lucia bez chwili wahania wybuchnęła srebrnym śmiechem.
– O mój Boże, nie – powiedziała. – Gdybyś słyszał jak mówi, wiedziałbyś, że to niemożliwe. Cóż, nie mamy już dość pana Cortese i jego dzieł? Jakieś nowiny? Co robiłeś wczoraj wieczorem, kiedy Pepino i ja odbywaliśmy nasze purgatorio?
Juruś odczuł sporą ulgę porzucając temat włoskiego. Im mniej się po wie o lub po włosku tym lepiej.
– Byłem na kolacji u pani Quantock – rzekł. – Mieszka u niej bardzo ciekawa Rosjanka, księżniczka Popowska.
Lucia znów się roześmiała.
– Droga Daisy! – powiedziała. – Opowiadaj o rosyjskiej księżniczce. Nowa guru? Nie wierzę, jak łatwo jest nabrać niektórych ludzi! Guru! Cóż, wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Przyjęliśmy guru na podstawie rekomendacji biednej Daisy i nadal wierzę, że miał nadzwyczajne zdolności, czy był kucharzem curry czy nie. Ale teraz księżniczka Popowska…
– Urządziliśmy seans – rzekł Juruś.
– Doprawdy! A księżniczka Popowska była medium?
Juruś uniósł się godnością.
- Nie ma potrzeby przybierać takiego tonu, cara – powiedział wracając do włoskiego. – Nie było cię tam; siedziałaś w swoim purgatorio u Olgi. Wszystko było nadzwyczajne. Chwyciliśmy się za ręce wokół stołu, nie było jak oszukiwać.
Poglądy Luci na zjawiska psychiczne były dobrze znane w Riseholme; ci, którzy je tworzyli byli oszustami, którzy im ulegali, dawali się wystrychnąć na dudka. Odpowiedź w dziecięcym gaworzeniu była ironiczna.
– Juś dobzie. Lucia gziećna i śłucha uwaśnie. Mów Luci!
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 18 Lis, 2024 08:46
|
|
|
No nieee, zielonooka jędza niezgody podnosi głowę |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 18 Lis, 2024 13:55
|
|
|
Ano! I zwróć uwagę, Daisy znowu w akcji, tym razem z księżniczką. |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Wto 19 Lis, 2024 10:12
|
|
|
No właśnie, ciekawe kimże księżniczka okaże się być |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 19 Lis, 2024 20:30
|
|
|
Póki co patrzmy, czy Lucia łyknie kolejny haczyk
Juruś zrelacjonował swoje doświadczenia. Stół się zakołysał i wystukał imiona. Stolik zawirował, choć był bardzo ciężki. Jurusiowi zostało powiedziane, że ma dwie siostry, z których jedna jest po łacinie niedźwiedziem.
– Skąd stolik mógł to wiedzieć? – zapytał. – Ursa, niedźwiedź, rozumiesz. A potem, kiedy tam siedzieliśmy, księżniczka wpadła w trans. Powiedziała, że jest wśród nas piękny duch, który nas błogosławi. Nazwała panią Quantock Margarita co, jak wiesz, jest włoskim odpowiednikiem Daisy.
Lucia uśmiechnęła się.
– Dziękuję za wyjaśnienie, Georgino – powiedziała.
Była w tym wyraźna ironia, więc Juruś pomyślał, że i on może sobie pozwolić.
– Nie byłem pewien czy wiesz – powiedział. – Myślałem, że to może dialekt neapolitański.
– Proszę, mów dalej! – odparła Lucia dysząc przez nos.
– I powiedziała, że ja to Juruś – powiedział Juruś – ale że niedaleko jest też inny Juruś. To było zastanawiające, bo dom Olgi z panem Shuttleworth, stoi tak blisko. A potem księżniczka zapadła w bardzo głęboki trans i ten duch ją przejął.
– I kim on był? – spytała Lucia.
– Nazywał się Amadeo. Zaczęła mówić głosem Amadeo, to on przez nią przemawiał. Był Florentyńczykiem i znajomym Dantego. Zmaterializował się; widziałem go.
W głowie Luci rozbłysła jaśniejąca wizja. Lekcje z Dantego mogły nie okazać się całkowitym sukcesem, choć było już wiadomo, że Cortese mówił niezrozumiałym neapolitańskim dialektem, jeśli jedyną atrakcją miałaby być ona ucząca o Dantem, ale sprawa miałaby się zgoła inaczej, gdyby była na nich obecna księżniczka Popowska kierowana przez Amadeo, znajomego Dantego. Mogliby najpierw czytać Canto, a potem urządzić seans, w którym prowadzenie – za pośrednictwem księżnej Popowskiej – przejmowałby Amadeo. Podczas gdy ta idea kłębiła się w jej umyśle, ważne było aby porzucić wszelką ironię i okazać ogromną sympatię.
– Georgino! Cudownie! – powiedziała. – Jak wiesz, jestem z natury sceptyczna i chcę, żeby zawsze dokładnie sprawdzić wszystkie dowody. Śmiem twierdzić, że jestem zbyt krytyczna i że to błąd. Ale tylko pomyśl, być w kontakcie z przyjacielem Dantego! Czegóż chcieć więcej! Powiedz, jaka jest ta księżna? Czy to ktoś, kogo można zaprosić na kolację?
Juruś nadal czuł się nieco urażony ironią z jaką go potraktowano. Co więcej, wiedział z całą pewnością, że Daisy Quantock (Margarita) oświadczyła, że pod żadnym pozorem nie pozwoli Luci zaanektować jej księżnej. Wybaczyła jej aneksję guru (a było to tym łatwiejsze, że ostatecznie zaanektowała tylko kucharza curry) ale była zdeterminowana sama kierować swoją księżną.
– Tak, możesz ją zaprosić – powiedział. Jeśli chodziło o ironię, nie widział powodu, dla którego nie miałby mieć w niej udziału.
Lucia wystrzeliła z krzesła, jakby miała tam poduszkę sprężynującą.
– Urządzimy małe przyjęcie – powiedziała. – Nasza trójka i droga Daisy i jej mąż i księżna. Myślę, że tyle osób wystarczy, żadne medium nie lubi tłumu, bo to zakłóca przepływy. Tylko pomyśl! Nie twierdzę, że już wierzę w jej moce, ale mam otwartą głowę, chętnie dam się przekonać. Niech sprawdzę. Jutro nic nie mamy. Urządźmy jutro naszą małą kolacyjkę. Od razu poślę liścik do Daisy i dam jej znać, jak niezmiernie zaciekawiła mnie twoja relacja z seansu. To miło, że droga Daisy ma coś, co pocieszy ją po tym koszmarnym fiasku z jej guru. A teraz, Georgino mio, posłucham twojego Debussy’ego. Niczego się nie spodziewaj, jeśli wyda mi się chaotyczny, to ci to powiem. Ale jeśli mam być zupełnie szczera, wydaje mi się obiecujący. Może jest wspaniały; nie stwierdzę póki nie posłucham. Tylko pozwól, że napiszę liścik.
Dzieło wkrótce było wykonane i Lucia, wysławszy go od razu, weszła do saloniku muzycznego i zaciągnęła zasłony na okna, przez które wlewało się jesienne słońce. Nie każda sztuka, jak to kiedyś powiedziała, jest w stanie „znieść” dzienne światło: tylko Szekspir albo Dante lub Beethoven czy może Bach mogą rywalizować ze słońcem.
Z kolei Juruś wolałby więcej światła, ale przecież Debussy zapisał tak dziwne akordy i sekwencje, że nie było potrzeby zakładania okularów.
Lucia usiadła na krześle blisko fortepianu z brodą opartą na dłoni, bardzo wyprostowana.
Juruś zdjął sygnety i położył je na lichtarzu i wprawnie przebiegł palcami po klawiaturze.
– Poissons d’or – powiedział – Złota rybka!
– Tak; Pesci d’oro – wyjaśniła Lucia Pepinowi.
Twarz Luci zmieniła się gdy tylko zaczęła brzmieć nieuchwytna muzyka. Jej wpatrzone w dal oczy zmieniły wyraz na zdziwienie, broda podniosła się z dłoni, a dłoń uniosła się zasłaniając oczy.
Nim Juruś doszedł do końca, przyniesiono odpowiedź na jej liścik, a ona siedziała z nim w dłoni, która, uwolniona od zasłaniania oczu usiłowała zabijać czas. Po ostatniej nucie wstała z westchnieniem żalu.
– To już koniec? – spytała. – A ja mimo wszystko mam ochotę spytać „kiedy się zacznie?” Nie zostałam nakarmiona, czuję się spragniona. Tak, ostrzegałam cię, że będę szczera. I oto mój wyrok. Przykro mi. Psieplasiam! Ale grałeś Jurusiu z pewnością przepięknie; byłeś buono avvocato; powiedziałeś w obronie klienta wszystko, co należało powiedzieć. Może powinnam otworzyć ten bilecik zanim zasiądziemy do głębszej dyskusji? Daj Giorgino papierosa, Pepino! Po tych wszystkich tarapatach na pewno na niego zasługuje.
Odsunęła znowu zasłony żeby przeczytać liścik, a w miarę jak czytała, jej twarz się chmurzyła.
– Ach! Bardzo mi przykro. – Powiedziała. Pepino, księżna nie wychodzi wieczorami; seanse zawsze odbywają się na miejscu. Śmiem mieć nadzieję, że Daisy planuje zaprosić nas wkrótce na któryś z wieczorów. Zostawmy sobie wolny wieczór lub dwa. Już dawno nie widziałam drogiej Daisy; wpadnę do niej po południu.
Koniec rozdziału dwunastego
c.d.n
Tłum. Trzykrotka |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Śro 20 Lis, 2024 08:32
|
|
|
odnoszę wrażenie,że tym razem droga Daisy w akcie niewinnej przyjacielskiej zemsty zastawiła pułapkę na drogą Lucię |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 20 Lis, 2024 10:24
|
|
|
Tak czy inaczej - Lucia oberwie (że tak zaspoileruję) za zaanektowanie guru.
Panie są dobre w te klocki. |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Śro 20 Lis, 2024 10:27
|
|
|
Tego oczekuję, że zostanie zrobiona w bambuko albo coś |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 20 Lis, 2024 20:57
|
|
|
Będzie duży kawał tekstu, ale dowiedzmy się, skąd u Daisy wzięła się rosyjska księżna
Rozdział trzynasty
Spirytualizm i wszystko co z nim związane, ogarnął Riseholme jak szybki wzrost jakiegoś tropikalnego lasu kiełkującego i wypuszczającego odrośle swojej zadziwiającej wegetacji i wyrastającego w ogromne, fantastyczne kształty. W centrum tej oszałamiającej dżungli stała świątynia, można rzecz, a świątynią tą był dom pani Quantock…
Stało za tym jakieś dziwne zrządzenie losu. Tydzień wcześniej panią Quantock rozbolał ząb, a że nie obejmowały jej już skrzydła Nauki Chrześcijańskiej, przekonana była, że daremnym byłoby wmawianie sobie, że to fałszywe twierdzenie. Mogło sobie i być fałszywe, ale wiodła ją jego intensywność, więc wybrała się do Londynu aby ten fałsz zweryfikować przez dentystę. Od czasu fiaska jogi i ucieczki guru nie doznała żadnej mistycznej przygody i łaknęła już czegoś nowego. Kiedy więc pierwsza wizyta u dentysty się zakończyła (kuracja wymagała trzech), a ona weszła do wegetariańskiej restauracji żeby sprawdzić, czy znajdzie tam jakąś pożywkę do oświecenia, z wielką radością usiadła do bardzo małego stolika z bardzo gadatliwą panią, która zajadała się kapustą w nieprawdopodobnych ilościach. Miała bladą, okrągłą twarz jak księżyc za chmurami, gigantyczne brwi, które niemal zrastały się nad jej nosem i dziwnie niski głos o ochrypłym tonie i wymowę równie cudzoziemską jak signor Cortese. Na palcach miała kilka bardzo ciekawych pierścieni z grawerowanych ametystów i turkusów, a ponieważ od pierwszych chwil rozmowy podzieliła się informacją, że wegetarianizm to jedyna dieta możliwa dla tych, którzy kultywują swe moce psychiczne, pani Quantock zapytała ją, czy te dziwne ozdoby mają jakieś spirytualne znaczenie. Miały; jeden był gnostycki, drugi różokrzyżowy, trzeci kabalisyczny… Łatwo sobie wyobrazić zachwyt pani Quantock; oto spotkała ją przygoda o uśmiechniętej twarzy i tajemniczych oczach. W trakcie ożywionej półgodzinnej rozmowy dama wyjaśniła, że jeśli Daisy jest, podobnie jak ona, poszukiwaczką prawd nadprzyrodzonych i zechciałaby odwiedzić ją w mieszkaniu o wpół do piątej po południu, ona spróbuje jej pomóc. Dodała z pewną nieśmiałością, że opłata za seans wynosi gwineę i na odchodnym wyjęła wizytówkę z etui inkrustowanego rubinami i podała jej. To była księżna Popowska.
A teraz coś ciekawego. Przez kilka ostatnich wieczorów w Riseholme pani Quantock eksperymentowała ze stolikiem i odkryła, że skrzypi on, przechyla się i stuka bardzo zachęcająco kiedy tylko ona Robert kładli na nim ręce. Potem coś – cokolwiek to było co poruszało stołem – wskazało przez sylabizowanie, że ona ma na imię Daisy, a on Robert, oraz podało im inne informacje, których już nie dało się łatwo zweryfikować. Roberta ogromnie to zaciekawiło i wściekał się, że wyprawa żony do Londynu przerwała seanse. A teraz proszę, jak opatrznościowe się okazały. Wprost z gabinetu dentystycznego weszła w ramiona księżnej Popowskiej.
Kilka minut po wpół do piątej pani Quantock przybyła do mieszkania księżnej położonego w cichej, miłej ulicy w Charing Cross.
Przyjął ją drobny, elegancki pan, który wyjaśnił, że jest sekretarzem księżnej i przez kilka małych pokoików poprowadził ją przed oblicze Sybilli. Pomieszczenia te, jak z ekscytacją zauważyła pani Quantock, były słabo oświetlone przez lampy oliwne ustawione przed kapliczkami z wizerunkami wielkich przewodników duchowych od Mojżesza do pani Bławatskiej, w powietrzu unosił się zapach kadzidła, na stołach stały wazony z kwiatami i dziwne szkatułki wysadzane migoczącymi kamieniami. W ostatnim z pokoi siedziała księżna i przez moment pani Quantock nie mogła jej rozpoznać, bo miała na sobie błękitną szatę która odsłaniała jej masywnych ramiona, na których wiły się bransolety w kształcie węży o wielu zwojach. Utkwiła oczy w pani Quantock jakby nigdy jej nie widziała i nie okazała, że ją rozpoznaje.
– Księżna medytowała – wyszeptał sekretarz – Powoli wróci do siebie.
Medytacja przez moment nasunęła jej niemile wspomnienie guru, ale nic nie mogło mniej przypominać tego niesławnego kucharza curry niż ta majestatyczna postać. W końcu odetchnęła ona głęboko i wyszła z transu.
– Ach, to moja przyjaciółka – powiedziała. - Czy pani wie, że ma fioletową aurę?
Było to bardzo pochlebne, zwłaszcza kiedy wyjaśniła, że tylko najbardziej wybrani mają fioletową aurę i wkrótce inne wybrane dusze zebrały się na seansie. Na środku stołu położono pozytywkę i skrzypce, a ledwie uformował się krąg i zgasły światła, zaczęły dziać się nadzwyczajne rzeczy. Od strony stołu dobiegła istna nawałnica stukotów, ten zaczął się gwałtownie kołysać, a wkrótce rozległ się perlisty śmiech o wysokim tonie i ci, którzy już wcześniej tam bywali, powiedzieli, że to Pocky.
Jest drogim psotnikiem, jak wyjaśniła pani Quantock sąsiadka, bardzo rozbrykanym, a za życia był węgierskim skrzypkiem. Nadal niewidzialny, Pocky życzył im wszystkim jak najwięcej śmiechu i radości, a potem nagle powiedział „Allo, allo, jess tu ktoś nowy, lubię ją,” a sąsiadka pani Quantock z odcieniem zazdrości w głosie wyjaśniła jej, że Pocky ewidentnie ją ma na myśli. Następnie Pocky oznajmił, że dziś po drugiej stronie słuchali niebiańskiej muzyki i że jeśli nowa przyjaciółka powie „tak,” zagra im mały kawałeczek.
Więc pani Quantock drżąc z emocji powiedziała: „Proszę, Pocky,” a on natychmiast zaczął grać na skrzypcach duchową melodię, którą jeszcze niedawno grał po drugiej stronie. Potem skrzypce z brzękiem strun znów opadły na środek stołu, a Pocky posyłając im fontanny całusów odszedł wśród wybuchów radosnego śmiechu.
Zapadła cisza, a potem głęboki niski głos powiedział: „Nadchodzę, Amadeo!” i nad środkiem stołu pojawiła się blada luminescencja. Zaczęła rosnąć i nabierać kształtów. W ciemności tworzyły się pasma białego muślinu, a między nimi na samej górze pokazała się blada twarz o rzymskim nosie i melancholijnym wyrazie. Nie był on wesoły jak Pocky, ale za to niezwykle imponujący i gdy poproszono go o zacytowanie kawałka z Dantego powiedział kilka wersetów po włosku. Pani Quantock wiedziała, że są po włosku, bo rozpoznała notte i uno i caro, znajome słowa z ust Luci.
Seans dobiegł końca i pani Quantock z najwyższą skwapliwością położyła gwineę na czymś w rodzaju misy ofiarnej, którą sekretarz księżnej postawił niedbale, ale znacząco na stole w jednym z pokoi i czekała na podanie daty kolejnego seansu. Ale niestety księżna wyjeżdżała następnego dnia z miasta na zasłużone wakacje, bo przez ostatnie dwa miesiące dawała po trzy seanse dziennie i potrzebowała odpoczynku.
– Tak, wyjeżdżamy jutro, księżna i ja – powiedział sekretarz– na tydzień do hotelu Royal w Brinton. Przyjemny rześki klimat zawsze dobrze jej robi. Ale potem wraca do miasta. Zna pani tę część kraju?
Daisy uszom nie wierzyła.
– Brinton? – zapytała. – Ja mieszkam niedaleko Brinton.
Cały plan stanął jej nagle jasno przed oczami, jak Atena która wyskoczyła z głowy Zeusa.
– Myśli pan, że dałaby się namówić na spędzenie kilku dni u mnie w Riseholme? - zapytała. – Mój mąż i ja pasjonujemy się parapsychologią. Pan także mógłby być naszym gościem, mam nadzieję. Jeśli odetchnie najpierw przez kilka dni w Brinton? A potem przyjedzie do mnie? I wtedy, jeśli będzie się już czuła na siłach, może urządzi nam seans lub dwa. Sama nie wiem...
Pani Quantock nie czuła się komfortowo wymieniając w tym samym zdaniu gwinee i księżniczkę więc zaczęła od nowa.
– Jeśli byłaby już całkowicie wypoczęta – powiedziała – a małe kółko, powiedzmy czteroosobowe, za zwyczajową cenę byłoby warte jej czasu. Wie pan, po kolacji a przez resztę dnia nic tylko odpoczynek. Mamy piękne trasy wycieczkowe i świeże powietrze. Wszędzie cisza i śmiem twierdzić, wygodniej niż w hotelu. To byłaby taka przyjemność.
Pani Quantock usłyszała brzęk bransoletek z pokoju, w którym księżna nadal odpoczywała i ona sama stanęła w drzwiach, niezwykle majestatyczna, ale i łaskawa. Więc pani Quantock przedstawiła jej swoją propozycję, sekretarz przyszedł w sukurs w sprawie honorariów i kiedy dwa dni później pani Quantock wróciła do Riseholme, to głównie po to, by przygotować pokój gościnny i pokój Roberta obok niego dla tych ekscytujących gości, na których pierwszy seans zostali zaproszeni Juruś i Świnka w dniu w którym doszło do włoskiej katastrofy...
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 21 Lis, 2024 12:24
|
|
|
ciekawe, kim okaże się księżna eks-gosposią Olgi ? |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 21 Lis, 2024 20:57
|
|
|
Dobre!
Teraz popatrzymy jak ogień spirytyzmu szerzy się via Daisy po całym Riseholme - prócz jednego domu
W sprawie „zwyczajowych opłat” za seanse Quantockowie zajęli godne i wspaniałe stanowisko, dość co prawda kosztowne, ale rumuńska ropa stała ostatnio znakomicie. Gościom nawet nie napomknięto o opłatach, żadnej tacy na datki nie położono w widocznym miejscu w hallu, nie było szukania reszty ani dyskretnego wciskania monet w dłoń sekretarza; cały koszt poniosła rumuńska ropa. Księżna i pani Quantock były podobno starymi przyjaciółkami, przy kolacji zwracały się do siebie per „droga przyjaciółko” a księżna oświadczyła w najbardziej zadowalający sposób, że w poprzednim wcieleniu były z sobą bardzo zżyte, ani słowem nie napomykając, że w obecnym wcieleniu spotkały się po raz pierwszy w zeszłym tygodniu w wegetariańskiej restauracji. Była na tyle uprzejma, bo tak dano do zrozumienia, że po kolacji dała mały seans w domu „drogiej przyjaciółki” więc oficjalnie kwestia finansów nigdy nie wyszła na jaw.
Ustalono, że księżna zostanie na trzy noce, więc gdy tylko pani Quantock się co do tego upewniła, przystąpiła do zapełniania każdego z nich seansami, a na żaden nie zaprosiła Luci. Nie chodziło o to, że nie wybaczyła jej zagarnięcia guru, bo uczyniła to już w dniu Hiszpańskiego Kwartetu, raczej chciała się upewnić, że nie będzie okazji do ponownego wybaczania czegokolwiek w związku z jej zachowaniem wobec księżnej. Lucia nie mogła jej zagarnąć i znów narażać mocy wybaczania Daisy jeśli się nigdy do niej nie zbliży, a Daisy zamierzała zrobić wszystko, żeby się nie zbliżyła. W związku z tym na pierwszy seans zaprosiła Jurusia i Świnkę (gdyby nie bardzo się udał, nie miałoby to wobec nich wielkiego znaczenia), Olga i pan Shuttleworth zostali zaproszeni na drugi, a lady Ambermere i ponownie Juruś na trzeci. Było to – nawet pomijając ogromne zainteresowanie zjawiskami parapsychicznymi – zabójcze, bo jeśli Lucia dowiedziałaby się, a na pewno się dowiedziała, byłaby rozgoryczona, że lady Ambermere, którą ona tak stanowczo zlekceważyła, jadła u Daisy kolację dwukrotnie i uczestniczyła w seansie. Daisy, powtórzmy to jeszcze raz, wybaczyła Luci guru, ale Lucia musiała ponieść konsekwencje swoich czynów.
Już po pierwszym seansie gorączka spirytyzmu ogarnęła Riseholme. Księżna w swej dobroci prócz seansów dała też kilka pokazów swej psychicznych mocy i gdy następnego dnia Juruś odbierał surowy werdykt Luci co do Debussy’ego, Sybilla oglądała dłonie pułkownika Bouchera i pani Weston, bezbłędnie badała ich przeszłość i - unosząc rąbka tajemnicy - dała im wgląd w przyszłość. Wiedziała, że są zaręczeni, bo dowiedziała się tego od pani Quantock podczas porannej przejażdżki i nie zaprzeczała tej wiedzy, ale teraz jak można było wyjaśnić fakt, że spoglądając przenikliwie od jednego do drugiego powiedziała, że kobieta już niemłoda ale wysoka i jasnowłosa przeszła przez ich życie i z jednym z nich była związana przez długie lata? Już lepiej nie dało się opisać Elizabeth i pani Weston wyznała z wielką ekscytacją, że służąca, która była z nią od piętnastu lat odpowiadała temu, co księżna wyczytała z ich dłoni? Po tym wszystkim księżniczce wystarczył tylko moment by odkryć, że Daisy też będzie szczęśliwa. Potem odkryła, że z Elizabeth związany jest mężczyzna, a dłoń pułkownika Bouchera, na którą przeniosła spojrzenie, zadrżała w przyjemnym oczekiwaniu. Wydawało jej się, że widzi tam mężczyznę, nie była pewna, ale chyba jest jakiś mężczyzna, z którym od dawna się znają? Jest. A potem stopniowo sprawy Elizabeth i Atkinsona zostały ujawnione. Nic dziwnego, że pułkownik z rekordową szybkością zawiózł oblubienicę na wózku do Ye signe of ye daffodil i miał wielkie szczęście zdobyć tam Podręcznik czytania z dłoni.
Podczas innego nieformalnego seansu, w którym uczestniczyły pani Antrobus i Gąsia wydarzyły się nawet dziwniejsze rzeczy, bo podczas krótkiej wstępnej rozmowy dłonie księżnej zaczęły drżeć jeszcze bardziej niż dłonie pułkownika a pani Quantock pospiesznie podsunęła jej ołówek i stos arkuszy papieru, bo takie drżenie i niepokój dłoni sugerowały, że Reschia, kapłanka ze starożytnego Egiptu, pragnie użyć dłoni księżnej do automatycznego pisania. Po kilku dzikich zawijasach i ołówkowej bazgraninie księżna, choć nadal z nimi rozmawiała, zaczęła pokrywać kartkę dużymi, płynnymi znakami pisma odręcznego. Gdy pismo się urwało, a księżna opadła z powrotem na krzesło, okazało się, że zapisała wspaniały dyskurs duchowy opisujący szczęście i harmonię które przenikają cały wszechświat i tylko chwilowo zastały przesłonięte mgłą materializmu. Mgła owa została całkowicie usunięta z widoku tych, którzy osiągnęli wyższy poziom. Oni żyli wśród pieśni i kwiatów i światła i miłości… Pod koniec pojawił się mniej czytelny fragment o ogniu z nieba. Wyjaśnił się on następnego dnia, kiedy rozpętała się burza z piorunami, z pewnością zjawisko niezwykłe w listopadzie. Gdyby burzy nie było, interpretacja pani Quantock, że chodzi o zeppeliny byłaby uznana za równie satysfakcjonującą. Nic dziwnego, że potem pani Antrobus, Świnka i Gąsia spędziły wiele wieczorów nad papierem z ołówkiem w dłoni, bo księżna powiedziała, że każdy ma dar pisania automatycznego jeśli tylko ma cierpliwość i zada sobie trud aby tę sztukę rozwijać. Każdy ma własnego przewodnika i już następnego dnia Świnka uzyskała rękopis podpisany wyraźnie Annabel Nicostratus a wkrótce potem do jej matki i siostry przybyła Jamifleg, więc nikt nikomu nie zazdrościł.
Jednak ukoronowaniem tych manifestacji były bez wątpienia trzy regularne seanse, które miały miejsce po obiedzie dla trzech wybranych grup gości po kolacji. Pozytywka znów zagrała, skrzypce wydały zachwycające dźwięki, siedzących dotykały niewidzialne palce kiedy dłonie wszystkich uczestników stykały się wokół stołu, a na jego środku formowały się materializacje otulone muślinem. Pojawił się Pocky, widoczny dla wszystkich i zagrał niebiańską muzykę. Amadeo, melancholijny i imponujący recytował Dantego, a kardynał Newman, niewidoczny dla oka, ale słyszalny, dołączył śpiewając Lead, Kindly Light, o którą to pieśń za zachętą sekretarza go poprosili i na koniec obficie ich pobłogosławił. Lady Ambermere była pod takim wrażeniem i tak bała się być wiezioną samotnie do domu, że uprosiła Jurusia, żeby pojechał z nią do Dworu i przekazał jej osobę mopsowi i pannie Lyall i podczas trzydniowej wizyty księżnej nie było podczas spotkań na błoniach praktycznie innego tematu do rozmów jak ostatnie manifestacje. Olga pojechała do miasta kupić kryształ, a Juruś planszetkę i Riseholme czasowo stało się spirytystyczną republiką z księżną w roli kapłanki i prezydentką – panią Quantock.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pią 22 Lis, 2024 14:59
|
|
|
Uuuu, gruuuuboooo że tak powiem ciekawa jestem, co sie rozkraczy |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 22 Lis, 2024 18:02
|
|
|
Na razie tylko Lucia - proszszsz - oto zderzenie z murem obronnym imieniem Daisy
Przez cały ten czas Lucia niemal od zmysłów odchodziła ze złości i zazdrości, bo siedziała na próżno czekając na zaproszenie na seans i na długo przed upływem tych trzech dni przywitałaby z entuzjazmem miejsce nawet na poślednim i nieformalnym pokazie. Skoro nie mogła skusić księżnej kolacją, poprosiła Daisy aby ta przyprowadziła ją na lunch albo herbatkę lub zjawiła się z nią o jakiejkolwiek dogodnej porze dnia lub nocy. Kazała Pepinowi wystawać w pobliżu domu Daisy z nakazem upuszczenia laski, lub udania, że kapelusz zdmuchnął mu wiatr, jeśli zobaczy choćby sekretarza wychodzącego przez furtkę by ewentualnie nawiązać z nim rozmowę, podczas gdy ona dosłownie wtargnęła rano do holu Daisy i zawołała „Margarita” srebrnym głosem. W odpowiedzi Margarita wyszła z salonu ze zdecydowanym wyrazem twarzy i starannie zamknęła za sobą drzwi.
– Najdroższa Luciu – powiedziała – jak miło cię widzieć. O co chodzi?
– Wpadłam na pogawędkę – odpowiedziała Lucia. – Nie widziałam cię od wieczoru z Kwartetem Hiszpańskim.
– Nie? Tyle czasu już upłynęło? Cóż, musisz niedługo znowu wpaść, dobrze? Będę miała więcej czasu. Obiecaj że wpadniesz.
– Masz gościa, prawda? – spytała Lucia desperacko.
– Tak! Nawet dwoje, moi starzy przyjaciele. Obawiam się jednak, że nie spodobaliby ci się. Zam twoje zdanie o wszystkim co jest związane ze spirytyzmem, a my – czy to nie głupie z naszej strony? – w to się bawimy.
– Och, ależ to bardzo ciekawe – powiedziała Lucia. – Ja… ja zawsze jestem otwarta na uczenie się i zmieniam opinię jeśli się myliłam.
Pani Quantock nie ruszyła się sprzed drzwi salonu.
– Tak? – spytała. – To sobie o tym pogadamy kiedy przyjdziesz do mnie pojutrze. Ale wiem, że pewnie cię nie przekonam.
Przesłała końcem palców całusa w tak beznadziejnie finalny sposób, że nie pozostawało nic innego, jak odejść.
Potem jak kiepski strateg Lucia zmieniła taktykę i przeszła się na błonia, na których Świnka opowiadała Jurusiowi o tekście napisanym przez Annabel. Powtórzyła wszystko Luci.
– Czy to nie piękne? - spytała Świnka. – Więc Annabel to moja przewodniczka i ma charakter pisma całkiem inny niż ja.
Lucia wydała cichy okrzyk i zatkała sobie uszy.
– Na miłość boską! – powiedziała – Co opętało Riseholme? Gdziekolwiek się nie obrócę, słyszę tylko o seansach i duchach i piśmie automatycznym. Co za stek bzdur, moja droga Świnko. Dziwię się takiej rozsądniej dziewczynie jak ty.
Pani Weston popychana przez pułkownika obróciła swój wózek.
– Podręcznik czytania z dłoni jest wspaniały – powiedziała – a Jacob i ja ślęczeliśmy nad nim do nie wiem jak późna. W jego linii życia jest przerwa, w dokładnie tym czasie, kiedy był w Egipcie tak chory, to nadzwyczajne a kiedy Tommy Luton przyprowadził rano mój wózek – trzymam go przy drzwiach ogrodowych, bo przed frontowymi położono właśnie nowy żwir i kółka bardzo w nim grzęzną – „Tommy” – mówię mu – „pokaż mi na chwilkę swoją dłoń,” i proszę, na jego linii życia jest mały krzyżyk oznaczający żałobę. Idealnie na miejscu, prawda Jacobie? bo w miejscu oznaczającym trzynaście lat, a w tym roku ma czternaście, a pani Luton zmarła rok temu. Oczywiście nie powiedziałam tego Tommy’emu tylko kazałam mu iść umyć ręce, ale to było nadzwyczajne. Czy pana planszetka już dotarła, panie Jurusiu? Jestem bardzo ciekawa, co napisze, więc jeśli w najbliższej przyszłości będzie miał pan wolny wieczór, to proszę po prostu wpaść na kolację i urządzimy sobie miły wieczór z obracającym się stolikiem, planszetką i chiromancją. A teraz proszę opowiedzieć o tym seansie z pierwszego wieczoru. Żałuję bardzo, że nie mogłam uczestniczyć w prawdziwym seansie, ale rozumiem, że pani Quantock nie pomieści wszystkich i uważam, że to bardzo miłe z jej strony, że zaprosiła mnie i pułkownika wczoraj po południu. Byliśmy bardzo poruszeni i kto wie, czy to nie księżna napisała Podręcznik czytania z dłoni, bo na stronie tytułowej stoi tylko „P” i może to oznaczać Popowska, albo tylko „princess.”
Uwaga, że nie było miejsca dla wszystkich była dla Luci istną agonią. Roześmiała się najbardziej srebrzystym śmiechem.
– Albo nawet Pepino – powiedziała. – Muszę spytać mio caro, czy to napisał. A może P oznacza Pilson? Georgino, jesteś autorem Podręcznika czytania z dłoni? Ecco! To na pewno ty.
Nie było to zbyt mądre, bo jeśli ktoś nie trawił ironii, to była to pani Weston i wyłapywała ją bezbłędnie. Lucia ani nie powinna się nią posługiwać, ani przechodzić na włoski.
– Nie – powiedziała. – Jestem pewna, że autorem nie jest ani Il Signer Pepino ani Il Signer Pillson. Uważam, że to principessa. Więc ecco! Czyż wczoraj nie spędziliśmy wspaniałego wieczoru u panny Bracely? Co za piękny śpiew i jakie to ciekawe, że Signor Cortese skomponował muzykę. I te piękne słowa, choć niewiele z nich zrozumiałam, brzmiały tak wybornie. I pomyśleć tylko, że panna Bracely tak pięknie mówi po włosku, a nikt z nas nie wiedział, że zna ten język.
Sympatyczna twarz pani Weston była aż purpurowa od hamowanych emocji, którym dała upust tylko tylko tymi kilkoma słowami, po których nastąpiła niezręczna cisza, przerwana na szczęście przez zgromadzonych, którzy raptem zaczęli mówić wszyscy naraz, szybko i pogodnie. Kiedy wózek z panią Weston odjechał, Świnka podbiegła do dyb, na których siedziała Gąsia z wielkim arkuszem papieru na wypadek, gdyby drżenie ręki dało jej znak do automatycznego pisma, a Lucia odwróciła się do Jurusia, jedynego, który został.
– Biedna Daisy! – powiedziała. – Wpadłam do niej właśnie przed chwilą i naprawdę uważam, że zrobiła się jakaś obca i dziwna. Te jej szaleństwa na punkcie Nauki Chrześcijańskiej, kwasów moczowych, guru i medium, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy wszystko z nią w porządku. Jakie to smutne! Będzie mi okropnie smutno jeśli dozna jakiegoś załamania psychicznego, takie rzeczy bywają bardzo bolesne. Ale znam pierwszorzędne miejsce na kurację wypoczynkową; myślę, że na wszelki wypadek podam adres panu Robertowi. A to jej ostatnie szaleństwo wydaje się szczególnie zaraźliwe. Wyobraź sobie tylko, pani Weston pochłonięta czytaniem z dłoni! To istna komedia, ale mam nadzieję, że nie zraniłam jej uczuć sugerując, że to Pepino lub ty napisaliście podręcznik. Niebezpiecznie jest pokpiwać sobie z biednej pani Weston.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Nie 24 Lis, 2024 20:08
|
|
|
Juruś w pełni się z nią zgodził, ale nie uznał za stosowne wyjaśnić, w jakim sensie się z nią zgadza. Lucia codziennie rzucała nowe światło na całkiem niespodziewane strony swego charakteru, do tej pory nie odkryte, niczym odbitka z jakiejś kliszy fotograficznej leżąca w ciemności w czasach, gdy Lucia była niekwestionowaną władczynią Riseholme. Ale obecnie, co go raptem uderzyło, wraz z pojawieniem się Olgi zajęła krytyczne, ironiczne stanowisko zarezerwowane u niej przedtem tylko dla Londyńczyków. Na każdym kroku musiała krytykować i potępiać to, co przedtem tylko chwaliła. Kilka miesięcy temu odbyło się to cudowne garden party na poziomie hightum podczas którego Olga śpiewała długo po wyjściu lady Ambermere. To było jej garden party; sukces i chwała spłynęły na nią i nikomu nie pozwoliła o tym zapomnieć, póki Olga nie wróciła. Lecz kiedy to się stało, a Olga zaczęła śpiewać na własny rachunek (do czego, jak Juruś uważał, miała pełne prawo), sprawy przybrały inny obrót. Bawiła się, a Riseholme nie lubi zabaw, śpiewała w kościele, a to było teatralne, wydała przyjęcie z Kwartetem Hiszpańskim, a za ich występ oceniono Brinton. Potem nastała pani Quantock ze swoją księżną i oto nagle miło byłoby przypomnieć sobie nazwę zakładu leczniczego w nadziei uratowania zdrowia psychicznego biednej Daisy. I znowu – pułkownik Boucher i pani Weston zamierzali się pobrać i studiowali Podręcznik czytania z dłoni, więc i oni, jak wywoływacz z kwasem, pomogli w ujawnieniu wizerunku, który tak długo spoczywał w mroku.
– Biedactwo – mówiła Lucia. – To okropne nie mieć poczucia humoru, a ja z pewnością mam nadzieję, że pułkownik Boucher dokładnie o tym wiedział zanim wypowiedział ważkie słowa. Ale i on nie jest pod tym względem lepszy, a ja często zauważam, że gdy dwoje ludzi nie ma poczucia humoru, jedno uważa drugie za dowcipne i zabawne. Cóż, moim zdaniem poczucie humoru to rzadki dar; panna Bracely nie ma go za grosz, bo wygłupów nie nazywam żartem. Co do biednej Daisy, to cóż może konkurować z jej powagą w wysiadywaniu noc w nic wokół stołu z kimś, kto może ale nie musi być rosyjską księżną – Rosja oczywiście jest ogromna i nikt nie wie, ile może tam być księżnych – i rozpływaniu się nad garnkiem świecącej farby i sztucznym nosem i nazywać to „Amadeo, przyjaciel Dantego.”
Dla Jurusia to już było za wiele.
– Ale zaprosiłaś Daisy z księżną na kolację – powiedział – i miałaś nadzieję na mały seansik po niej. Nie zrobiłabyś tego gdybyś naprawdę uważała, że to tylko sztuczny nos i garnek farby.
– Mogłam działać pod wpływem impulsu – odpowiedziała Lucia bardzo szybko. – Mogę przyznać, ze jestem impulsywna i jeśli moja impulsywność kieruje się w stronę tak biednej gościnności jaką mogę okazać przyjaciołom i ich gościom, to się ich nie wstydzę. Wręcz przeciwnie. Ale gdy widzę i obserwuję okropny wpływ tak zwanego spirytyzmu na ludzi, których dotąd uważałam za rozsądnych i wyważonych – biednej, kochanej Daisy do nich nie zaliczam – to mogę się tylko cieszyć, że moja impulsywność nie doprowadziła mnie do tolerowania takiego bredzenia, jak twoja siostra słusznie powiedziała o guru BIEDNEJ Daisy.
Stanęli już naprzeciwko domu Jurusia, gdy nagle otworzyło się okno jego salonu i pokazała się w nim głowa Olgi.
– Nie wściekaj się, Jurusiu, że mnie tu widzisz – powiedziała. – Dzień dobry, pani Lucas; morwa mi panią zasłaniała. Coś się stało z moim piecem kuchennym i dziś nie będę miała obiadu w domu. Proszę, nakarm mnie. Przyniosłam swoją kryształową kulę i będziemy się w nią wpatrywać i wpatrywać. Ja nie widzę w niej nic prócz własnego nosa i okna. Pani też ma zdolności parapsychiczne, pani Lucas?
To była kropla, która przelała dzban; wszystkie żale Luci zebrały się jak jaskółki przed odlotem, a ich zwieńczeniem była tak otwarta aneksja Jurusia. Oto była Olga siedząca w jego oknie, otwarcie zadomowiona i domagająca się lunchu z jej głupią niedorzeczną kulą w dłoni, pytająca o władze parapsychiczne Luci.
Jej srebrny śmiech lekko drżał. Zaczął się o pół tonu wyżej od zwykłej tonacji.
– Nie, droga panno Bracely – powiedziała. – Obawiam się że jestem zbyt przyziemna i rzeczowa, by się zajmować takimi sprawami. Zdaję sobie sprawę, że to wielka strata, która pozbawia mnie towarzystwa rosyjskich księżnych. Ale na szczęście każdy z nas jest stworzony na inną modłę. Muszę wracać do domu, Jurusiu.
Z pewnością w tej chwili było to wielkie szczęście że nie wszyscy są tacy jak Lucia, bo inaczej doszłoby do wielkiej kłótni.
Odeszła szybko, a Juruś wszedł do domu. Lucia naprawdę wykazała się wybitną nieuprzejmością i jeśli ktoś by pytał, to wydała mu się nieco niespokojna. Przyjaźń na to pozwalała, szczerość tego wymagała. Ale nie padły żadne aluzje na ten temat. Na twarzy Olgi wykwitły rumieńce, ale wyjaśniła, że to stąd, że siedziała za blisko przy kominku.
Wizyta księżnej dobiegła końca następnego dnia, a cały świat wiedział, że wraca ona do Londynu ekspresem o 11:00. Lady Ambermere była świadoma tego faktu i zajechała z mopsem i panną Lyall z zamiarem zawiezienia jej na stację, zostawiając pani Quantock, gdyby ta chciała odprowadzić swojego gościa, jazdę z bagażem księżnej w taksówce, która bez wątpienia została zamówiona. Lecz Daisy nie zamierzała pozwolić na coś takiego i odjechała z drogą przyjaciółką autem Jurusia zostawiając osłupiałej lady Ambermere decyzję, czy zechce jechać za nimi czy nie. Zechciała, choć niechętnie i znalazła się na stacji w tłumie Riseholmian, którzy w ten piękny poranek wylegli tłumnie żeby sprawdzić, czy nadeszły ich paczki. Lady Ambermere nie zwróciła na nich szczególnej uwagi, udało jej się jednak namówić mopsa żeby podał łapkę księżnej kiedy ta zajmowała miejsce w wagonie i pomachała drogiej przyjaciółce pani Quantock kiedy pociąg ruszał ze stacji.
– Świętej pamięci lord miał kilku rosyjskich krewnych – powiedziała majestatycznie. – Jakim sposobem ją pani poznała?
– Spotkałam ją w Poczdamie – te słowa miała pani Quantock na końcu języka, ale obawiała się że lady Ambermere może nie zrozumieć i zapytać kiedy była w Poczdamie. Opowiadanie dowcipów lady Ambermere było ciężką pracą.
Pociąg mknął w stronę Londynu, a księżna otwarła kopertę, którą gospodyni dyskretnie wsunęła jej w dłoń i potwierdziła, że to było w porządku. Gospodyni zaopatrzyła ją też we wspaniały lunch, który sekretarz wyjął z torby od Gladstona. Kiedy skończyła, zapragnęła papierosa, a kiedy szukała papierosów, a nawet gdy je już znalazła, nie przestawała nadal czegoś szukać. Pozytywka była na miejscu, kilka dziwnych kawałków gumki, skrzypce spoczywały w futerale, biała maska była na miejscu. Ale ona nadal szukała…
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy księżna zaprzestała poszukiwań, pani Quantock poszła na górę do jej pokoju. Mniej ożywiona natura niż jej może trwałaby w odrętwieniu pełnym zadowolenia, ale ona bardziej niż w odrętwieniu trwała w szczęśliwym oszołomieniu. Jak piękne to było oszołomienie można było sądzić po facie, że zaledwie maleńkim jego elementem była świadomość zupełnej porażki Luci. Stosunkowo mało obchodziło ją to wspaniałe osiągnięcie i nie była pewna, czy kiedy księżna nie wróci, tak jak to zaplanowały, na kolejne wakacje, nie zaprosi wtedy Luci na seans. Naprawdę, nie miała nic poza litością dla pokonanej, tak wielkie były łupy. Riseholme nigdy nie osiągnęło takich szczytów entuzjazmu i nie bez powodu osiągnęło go teraz, bo ze wszystkich wspaniałych i ekscytujących rzeczy jakie kiedykolwiek się tu wydarzyły, te seanse były najbardziej oszałamiające. A jeszcze lepszy niż entuzjazm Riseholme był powód tego podniecenia, bo spirytyzm i prawda o niewyjaśnionych zjawiskach olśniły ich wszystkich. Żywe obrazy, wygłupy, joga, Sonata Księżycowa, Szekspir, Nauka Chrześcijańska, sama Olga, kwas moczowy, elżbietańskie meble, zaręczyny pułkownika Bouchera i pani Weston, wszystkie te wspaniałe tematy zbladły jak ogień przy słońcu przed odkryciem, które wzeszło teraz. Praktyką i cierpliwością, pilną koncentracją na kryształach i dłoniach, przez czekanie aż rozwinie się pismo automatyczne, sięgało się najwyższych tajemnic i można było przywołać kardynała Newtona i Pocky’ego…
Oto i łóżko, w którym sypiała Sybilla, oto wazon świeżych kwiatów, trudnych do zdobycia w listopadzie, ale nadal osiągalnych, bo lubiła, żeby przy niej stały. Oto była komoda, w której trzymała ubrania, a pani Quantock wyciągała teraz szuflady jedną po drugiej , wszędzie odnajdując świeże emanacje i wibracje. Najniższa trochę się zacinała i musiała użyć siły żeby ją otworzyć…
Gdy szuflada się otworzyła, uśmiech zniknął z jej twarzy. Wewnątrz spoczywały całe zwoje najcieńszego muślinu. Wyciągała go fałda po fałdzie, a pod nim leżały sztuczne brwi. Z miejsca rozpoznała, że należą one do Amadeo. Muślin natomiast był Pocky’ego.
Potrzebowała chwili skupienia żeby odrzucić dwie metody postępowania, które same się nasuwały. Pierwszym było spożytkowanie muślin dla siebie; zapewniłoby jej to letnie suknie na lata. Głównym argumentem przeciw było, że była trochę za stara na muślin. Drugim pomysłem było odesłanie tego akcesorium drogiej przyjaciółce, z komentarzem lub bez. Byłoby to jednak równoznaczne z bezpośrednim oskarżeniem o oszustwo. Gdyby to zrobiła, nigdy więcej nie mogłaby w Riseholme podać drogiej przyjaciółki jak kosztownego leku. Nie spali za sobą mostów tak całkowicie. Pozostało jedno rozsądne rozwiązanie. Zabrała się do pracy.
Tłum Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 25 Lis, 2024 08:44
|
|
|
No wiedziałam, że coś musi się wykrzaczyć |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 25 Lis, 2024 10:17
|
|
|
Musiało! |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 25 Lis, 2024 10:45
|
|
|
Powiedziałabym ,że biedna Lucia, ale jakże bardzo mi jej nie jest żal Daisy przynajmniej jest do przodu o sporą ilość jakże przydatnego muślinu, no i tylko ona wie, że dała się zrobić w konia, czyli kompromitacji nie ma |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 25 Lis, 2024 18:56
|
|
|
Patrz, co zrobi z tym muślinem
Poranek był zimny, rześki i mroźny, a ona kazała dobrze napalić w kominku w pokoju księżnej, aby mogła się ona ubrać. Ogień nadal tlił się w palenisku, a pani Quantock zamknąwszy drzwi i przekręciwszy w nich klucz, wrzuciła do niego fałszywe brwi, które, obracając się w proch, uleciały przez komin. Potem nakarmiła go muślinem; jardy i jardy muślinu wkładała do kominka; nigdy nie było tak wiele tak wspaniałego muślinu. Aż serce bolało, gdy płonął, ale nie czas był na drobne wątpliwości; każda cząstka tego dowodu musi być wrzucona do ognia. Księżna z całą pewnością nie napisze, że zapomniała zabrać sztuczne brwi i sto jardów muślinu, bo wiedziała co zrobiła i w jej i pani Quantock interesie było aby te rzeczy zniknęły i ślad po nich zaginął.
Cały ten zachwycający materiał uleciał w płomieniach przez komin, czasami ryczał w nim tak, jakby chciał go podpalić i wtedy musiała robić przerwę, osłaniając rozpaloną twarz póki głuche dudnienie nie ustało. Ale to całospalenie wreszcie dobiegło końca i mogła znowu otworzyć drzwi. Nikt prócz niej nie wiedział i nie powinien wiedzieć. Guru okazał się być kucharzem, ale tym razem nie było z nimi wścibskiej Hermy. Póki fascynacja pismem automatycznym i kryształowymi kulami będzie trwała, tajemnica muślinu i brwi powinna spocząć na jednym łonie. Spirytyzm dosłownie zelektryzował Riseholme i jak się zastanowić, to seanse były i tak tanie i nawet pod odkryciu, którego dokonała nie była do końca pewna, czy nie poprosi księżnej żeby przyjechała znów i służyła ich duchowym potrzebom.
Ledwo zdążyła zejść na dół kiedy Robert nadszedł od strony błoń, na których dzielił się wrażeniami z ostatniego seansu.
– Wyglądało, jakby komin się palił – powiedział. – Oby to był komin kuchenny. Wtedy może pieczeń nie wyszłaby z niego tak surowa jak wczoraj.
Tak to komedia miesza się z tragedią!
Rozdział czternasty
W pierwszych tygodniach grudnia Juruś był bardzo zajęty tworzeniem akwarelowego szkicu Olgi siedzącej przy fortepianie i śpiewającej. Trudność tego przedsięwzięcia była taka, że czasami niemal desperował czy mu się uda, bo problem jak namalować jej twarz i szeroko otwarte usta a jednak zachować podobieństwo rysów, był niemal nierozwiązywalny. Często siedział przed własnym lustrem z szeroko otwartymi ustami i pilnie szkicował własną twarz aby dotrzeć do sedna tego, jak zmieniają się wtedy linie. Z pewnością kształt ludzkiej twarzy, gdy usta były szeroko otwarte, tak diametralnie się zmieniał, że można by pomyśleć, że będzie on nie do rozpoznania niezależnie od tego jak umiejętnie artysta odtworzy jego wydłużone rysy, a jednak Juruś bez trudu rozpoznawał odbicie w lustrze jako swoje. Tylko czoło, oczy i kości policzkowe zachowywały swój dawny wygląd; nawet nos wydawał się wydłużać jeśli otwierało się usta bardzo szeroko… Jak więc oddać na płótnie to, że ona śpiewa a nie na przykład ziewa lub ma zamiar kichnąć? Jego obecnie najbardziej udany szkic wyglądał dokładnie tak jakby Olga ziewała i szczęki Jurusia na ten jego widok też rozwierały się do ziewania. A może kształt ust w obu przypadkach był taki sam i dopiero dźwięk sugerował, że osoba z otwartymi ustami śpiewa. Ale może wystarczy fortepian aby zasugerować odpowiednią treść; Olga nie siadałaby przy fortepianie żeby przy nim ziewać lub kichać, bo to mogłaby uczynić wszędzie.
Wtem wpadł na genialny pomysł: namaluje lampę z abażurem stojącą na fortepianie, a wtedy jej twarz pogrąży się w czerwonym cieniu. To naturalnie nasuwało kolejne problemy co do oddania na płótnie gry światła, ale światło wydawało się mniej kłopotliwe niż podobieństwo. Poza tym mógł z naprawdę dużym podobieństwem odtworzyć jej sukienkę i klawisze fortepianu. Lecz gdy przyszło do malowania, znów wpadł w desperację. Na twarzy musiał kłaść się czerwony cień, a na dłoniach i zielonej sukience – żółte i obecnie całość przypominała nie tyle Olgę śpiewającą w świetle lampy, ile sałatkę z homara rozłożoną na słońcu. Im dłużej malował, tym bardziej z obrazu wyłaniały się liście sałaty, dressing i homar. Usunął więc lampę i zamknął usta Oldze, a ona po prostu siedziała przy fortepianie szykując się do śpiewu.
Te męki artystyczne przyniosły nagrodę, jaka z nawiązką je rekompensowała, gdyż teraz regularnie zabierał do jej domu sztalugę i pudło z farbami i siadał przy niej kiedy ćwiczyła. Nie było już love's lilies low ani yawning York, bo zajęta była uczeniem się swojej roli w Lukrecji, spędzając nad nią dwie godziny z okładem każdego ranka, a Juruś zaczynał pojmować, jak ciężkiej pracy wymagało uzyskanie tej spontanicznej swobody, z jaką Brunhilda pozdrawiała słońce.
Jeszcze bardziej zdumiewający był fakt, że samo uczenie się nut było zaledwie wstępem do tego, co nazywała „prawdziwą pracą.” I kiedy przyswoiła już podstawową techniczną część, musiała zacząć się uczyć. Potem gdy kończyła ćwiczenia siedziała bezczynnie z głową obróconą profilem, a on moczył jeden pędzel i gryzł drugi i zastanawiał się czy kiedykolwiek będzie w stanie stworzyć coś co ośmieli się jej podarować. Wpatrując się codziennie w jej twarz zaczął nie tylko podziwiać, ale wręcz wielbić jej młodość i piękno, przez codzienny kontakt z nią zaczął dostrzegać, jak świeży i jak piękny jest umysł, który tę twarz rozświetlał.
– Jurusiu, muszę cię skrzyczeć – powiedziała pewnego dnia zajmując swoje miejsce za czarną klapą. – Ty samolubny mały łobuzie. O niczym nie myślisz, tylko o własnej rozrywce. Czy kiedyś to do ciebie dotarło?
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Wto 26 Lis, 2024 08:27
|
|
|
sto jardów muślinu w ogień !!! no nieeeeee, nie mogła go upchnąć w jakiejś szafie czy skrzyni i potem udawać , że tam był od dawna ? chociaż lojalność wobec księżnej wzruszająca |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 26 Lis, 2024 19:49
|
|
|
Tamara napisał/a: | chociaż lojalność wobec księżnej wzruszająca |
Księżna jej przynajmniej nie okradła a za odpowiednią gażę zapewniła jej absolutne królowanie w Riseholme - choćby przez kilka dni.
Ale czas zająć się zdetronizowaną przez okultyzm królową - i proszę, kto się o nią upomni:
zaskoczenia Juruś aż sapnął. Oto on spędzał całe ranki usiłując stworzyć coś, co byłoby godne zostać prezentem dla niej na Boże Narodzenie (nie mówiąc już o godzinach spędzonych z otwartą paszczą przed lustrem i koszcie pięknej ramki, którą zamówił) a mimo to został uznany za egoistę myślącego o sobie. Oczywiście Olga nie wiedziała, że maluje obrazek dla niej…
– Jakaś ty męcząca! – powiedział. – Wiecznie szukasz we mnie winy. Wytłumacz się.
– Cóż, zaniedbujesz starych przyjaciół kosztem nowych – powiedziała. – Mój drogi, starych przyjaciół nie wolno porzucać. Kiedy na przykład ostatnio grałeś duety z panią Lucas?
– Och, nie tak znowu dawno – rzekł Juruś.
– Jestem pewna, że wieki temu. I nie chodzi mi wcale o siedzenie i stukanie z nią w klawisze. Kiedy ostatnio o niej pomyślałeś, robiłeś z nią wspólne plany i gaworzyłeś?
– Kto ci powiedział o gaworzeniu? – spytał Juruś.
– Ojej, jak niby mam to pamiętać? Powinnam założyć, że każdy po kolei. Teraz biedna pani Lucas czuje się odsunięta na dalszy plan, zaniedbana i zdetronizowana. Przemyślałam sprawę i dzielę się tym z tobą, bo największa wina leży po twojej stronie. Rozmawiamy teraz zupełnie szczerze, więc nie spieraj się ze mną i nie mów, że to przeze mnie. Wiem dokładnie o co ci chodzi, ale mylisz się całkowicie. Przede wszystkim jest to wina pani Lucas, która jest najgłupszą kobietą jaką kiedykolwiek poznałam, ale ty też masz w tym swój udział.
Odwróciła się.
– No, Jurusiu, pogadajmy o tym – powiedziała. – Ja nie mogę absolutnie nic, bo ona mnie nie znosi, a ty musisz pomóc jej i pomóc mnie i wyzbyć się swego egoizmu. Nim tu przyjechałam, ona wami rządziła i dawała wam smaczki, jak zaproszenia na jej żywe obrazy i słuchanie jej starej, głupiej Sonaty Księżycowej i mówienie siedmiu słów na krzyż po włosku. A potem ja się zjawiłam bez żadnej innej intencji prócz wakacyjnego odpoczynku, a ona sobie ubzdurała, że ja chcę teraz rządzić zamiast niej. Prawda, że tak było? Po prostu powiedz „tak.”
– Tak – przyznał Juruś.
– Cóż, to stawia mnie w okropnej i bezradnej pozycji. Robiłam co mogłam żeby być dla niej miłą; chodziłam do niej póki nie przestała mnie zapraszać i zapraszałam ją na wszystko, co moim zdaniem mogło dać jej przyjemność, póki nie przestała przychodzić. Nie zwracałam uwagi na jej opryskliwość, choć była wyjątkowa, ani na jej protekcjonalną postawę, która ani trochę mnie nie zraniła. Ale Jurusiu, ona nadal robi z siebie idiotkę i myśli, że to moja wina. A czy to moja wina, że nie rozpoznała Kwartetu Hiszpańskiego nawet gdy go usłyszała i że nie znała słowa po włosku, choć udawała, że zna, albo że innego dnia (to był ostatni raz kiedy ją widziałam, kiedy grałeś dla nas Debussy;ego u cioci Jane) zaczęła mi mówić o odwróconych kwintach?1
Olga nagle wybuchnęła śmiechem, a Juruś przybrał riseholmską minę wyrażającą najwyższą ciekawość.
– Musisz mi wszystko ze szczegółami opowiedzieć – powiedział – a ja powiem ci resztę, o której nie wiesz.
Olga ustąpiła i zaczęła opowiadać głosem cioci Jane (bo przyjęła panią Weston za ciotkę).
– No więc, to był poniedziałek w zeszłym tygodniu – powiedziała – a może to była niedziela? Nie, to nie mogła być niedziela, bo tego dnia nie zapraszam nikogo na herbatę, bo Elizabeth idzie do Jakoba i spędza popołudnie z Atkinsonem, lub na odwrót, co nie ma znaczenia – po prostu Elizabeth ma wtedy wychodne. No więc był poniedziałek i ciocia Jane – to znowu mówię ja – urządziła herbatkę, na której zagrałeś Poisson d’Or. A kiedy skończyłeś, pani Lucas westchnęła ciężko i powiedziała: „Biedny Georgino! Tracić cenny czas na takie byle co” – choć doskonale wiedziała, że to ja dałam ci nuty. No więc powiedziałam: „Tak pani uważa, że to byle co?” a ona odpowiedziała: „Owszem. Każda reguła muzyki została pogwałcona. Czy te odwrócone kwinty nie ranią pani uszu, panno Bracely?”
Olga znów się roześmiała i przemówiła już własnym głosem.
– Och, Jurusiu, ona jest taka głupia – powiedziała. – Podejrzewam, że chodziło jej o kwinty postępujące, kwint nie da się odwrócić. Więc powiedziałam (naprawdę w ramach żartu): „Oczywiście że tak, ale musi pani wybaczyć Debussy’emu choćby dla tego cudownego pasażu głębokich decym!” A ona wzięła to na poważnie i potrząsnęła głową i powiedziała, że obawia się, że niestety jest pod tym względem purystką. Tyle wiem. Co było dalej?
– Zaraz potem – powiedział Juruś – przyniosła nuty do mnie i poprosiła, żebym jej pokazał gdzie jest ten pasaż z decymami. Nie wiedziałem, ale znalazłem jakieś decymy, a ona rozchmurzyła się i mówi: „Tak, to prawda; te głębokie decymy są imponujące.” Zasugerowałem delikatnie, że głębokie decymy to nie jest termin muzyczny, na co ona już się nie odezwała, ale kiedy wychodziła poprosiła o przysłanie jej jakichś książek „o harmonii.” Pewnie do dziś szuka głębokich decym.
Olga zapaliła papierosa i znów spoważniała.
– No cóż, tak nie może być – powiedziała. – Nie możemy dopuścić, żeby biedaczka trwała w gniewie i odrzuceniu. I jeszcze pani Quantock absolutnie odcięła ją od spotkań z księżną.
– Wyłącznie na jej własne życzenie – wtrącił się Juruś. – To była kara za przywłaszczenie sobie guru.
– To tylko dodaje goryczy. Ja nic nie mogę, bo ona mnie za wszystko wini. Zapraszałabym ją i jej Pepina tutaj co wieczór i słuchałabym jej smętnej muzyki i pozwalała robić wszystko po swojemu, jeśli to miałoby pomóc. Ale sprawy zaszły za daleko; nie przyjdzie. Nie zauważyłam kiedy i jak to się stało. Kompletnie nie dodawałam dwóch do dwóch w trakcie, a obecna sytuacja mi się nie podoba.
Juruś pomyślał o prawdzie duchowej.
– Gdybyś miała być inkarnacją – powiedział w nagłym przypływie uwielbienia – to byłabyś wcieleniem anioła. Jak możesz wybaczyć jej wstrętne maniery…
– Mój drogi, cicho bądź – rzekła Olga. – Musimy coś zrobić. A gdybyś tak wydał przyjęcie w Boże Narodzenie i ją pierwszą zaprosił? Poproś żeby ci pomogła je urządzić, daj jej do zrozumienia, że to ona je zorganizuje.
– Zgoda. Ale ty przyjdziesz, prawda?
– Oczywiście że nie. Może wpadnę po kolacji z Gąsią, czy coś w tym rodzaju. Nie rozumiesz, że gdybym była na kolacji, to zepsułoby wszystko? Musisz raczej ostentacyjnie odstawić mnie na bok. Daj jej też ładny, kosztowny i wyrafinowany prezent pod choinkę. Możesz dać jej ten mój portrecik, który malujesz… Nie, to by jej się raczej nie spodobało. Ale pociesz ją, daj do zrozumienia, że bez niej nie dasz sobie rady. Przez te wszystkie lata byłeś jej prawą ręką. Niech urządzi znowu te żywe obrazy. I na to musisz mnie zaprosić. Pragnę zobaczyć ją i Pepina jako Brunhildę i Zygfryda. Po prostu zaopiekuj się nią, podnieś na duchu. Obiecaj że tak zrobisz. I zrób to całym sercem, inaczej nie będzie z tego nic.
Juruś przystąpił do pakowania przyborów malarskich. Nie takie miał plany na Boże Narodzenie, ale jeśli takie jest życzenie Olgi, to tak musi być.
– No dobrze, stanę na głowie – powiedział.
– Wielkie, wielkie dzięki. Kochany jesteś. A jak tam twoja planszetka? Ja się lenię z moim kryształem, ale już mnie zmęczył widok własnego nosa.
– Planszetka nie pokazuje nic prócz kilku imion – powiedział Juruś, nie wspominając, że „Olga” jest w nich najczęstszym. – Chyba dam sobie z tym spokój.
Było to bardzo rozsądne, bo jako, że Riseholme co kilka tygodni pogrążało się w jakiejś nowej ekscytacji, nie mówiąc już o codziennych ekscytacjach powszedniego dnia, to nawet najbardziej ekscytujący prąd nie mógł w nim trwać zbyt długo. Ale zainteresowanie spirytualizmem umarło z szybkością wysychania ziaren rzuconych na kamienisty grunt.
– Nawet entuzjazmu pani Quantock wyraźnie opadł – powiedziała Olga. – Ona i jej mąż byli u mnie wczoraj i wydawali się raczej znudzeni gdy zaproponowałam seans ze stolikiem. Ciekawe, czy stało się coś, co ich odrzuciło?
– Myślisz? Co by to mogło być? – spytał Juruś z Riseholmską zachłanną ciekawością.
– Jurusiu, czy ty wierzysz w księżnę i Pocky’ego?
Juruś rozejrzał się by sprawdzić, czy ktoś nie słucha.
– Na początku wierzyłem – powiedział – a przynajmniej tak myślałem. Ale teraz wszystko wydaje się mniej prawdopodobne. Kim w ogóle jest ta księżna? Dlaczego wcześniej o niej nie słyszeliśmy? Pewnie pani Quantock spotkała ją w pociągu, czy coś.
– Ja tak samo – powiedziała Olga. – Ale cicho sza. Ciocia Jane i wujek Jacob są doskonale szczęśliwi wierząc w to wszystko. Ich linie życia są długaśne i żadne z nich nie umrze aż do setki. Teraz idź i odwiedź panią Lucas, a jeśli nie zaprosi cię na lunch, wróć do mnie.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 26 Lis, 2024 19:50
|
|
|
No, wreszcie ktoś powiedział prawdę o Luci! Ale podoba i się, że pośmiali się z niej za zamkniętymi drzwiami, nie roznosząc kpinek i muzycznych anegdotek po całej wsi |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Śro 27 Lis, 2024 13:47
|
|
|
Olga jest świetna
Przynajmniej jak dotąd
Ciekawe czy odkryje tajemnicę spalonego muślinu |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 27 Lis, 2024 17:01
|
|
|
Olga jest od początku do końca wspaniała |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20929 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 28 Lis, 2024 12:16
|
|
|
Zgadza się |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20925 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 28 Lis, 2024 20:24
|
|
|
Uwaga, kominy u Quantocków pracują pełną parą! Juruś idąc do Luci widzi coś bardzo dziwnego
Juruś odniósł swój obraz i przyrządy malarskie do domu i wyruszył do Luci, absolutnie świadomy, że choć nie chce jeść z nią kolacji w Boże Narodzenie ani wracać do ich duetów, ani do porzuconych obowiązków nadwornego pazia, to smaku i przyprawy jego misji dodaje fakt, że wszystko to robi wyłącznie dlatego, że Olga tak chce i że jego czyny uszczęśliwiają ją. To wszystko było niemiłe, samo w sobie odcinałoby go od niej gdyby miał czas poświęcić Luci, ale i tak był zachwycony.
– Tym razem chyba naprawdę się w niej zakochuję – powiedział Juruś do siebie… – Jest cudowna, jest wielka, jest…
W tej chwili jego myśli urwały się gwałtownie, bo oto Robert Quantock wyszedł z domu w nadzwyczajnym pośpiechu, prześliznął się tylko wzrokiem po Jurusiu i dosłownie pognał przez błonia w kierunku punktu pocztowego. Juruś natychmiast przypomniał sobie, że widział go już tam rano przed wizytą u Olgi, jak kupował nowy dziennik o żółtych kartkach, pod tytułem Todd’s News. Wymienili kilka przyjaznych zdań. Cóż to mogło się wydarzyć w ciągu ostatnich dwóch godzin, co skłonił Roberta do zgrzytnięcia teraz zębami na widok Jurusia i powtórnej wizyty w kiosku?
Wprost nie dało się nie zatrzymać na chwilę i sprawdzić, co zrobił Robert w kiosku. Juruś za pomocą okularów dostrzegł, że Robert obładował się całym naręczem gazet drukowanych na żółtym papierze, prawdopodobnie Todd’s News. Natura ludzka nie jest w stanie oprzeć się podszeptom ciekawości, więc zbaczając z drogi, by uniknąć stratowania przez wracającego w wielkim pośpiechu Roberta, obszedł kiosk dookoła i poprosił o Todd’s News. W tej samej chwili jasny grudniowy poranek pociemniał od tajemnicy, bo sprzedawca powiedział mu, że pan Quantock kupił wszystkie egzemplarze, jakie dziś dostarczono. Niczego więcej Juruś nie był w stanie się dowiedzieć, prócz informacji, że pan Quantock kupił jeszcze po jednym egzemplarzu z każdej gazety codziennej. Juruś nic z tego nie wydedukował i patrząc jeszcze jak Robert wbiega na powrót do swego domu, ruszył z misją do Luci. Gdyby widział, co Robert zrobił w domu, wątpliwe, czy powstrzymałby się przed wdarciem się do niego i porwaniem choć jednego egzemplarza Todd’s News dla siebie…
Robert wszedł do gabinetu i zamknął drzwi za sobą. Wyjął spod bibuły pierwszy egzemplarz Todd’s News kupiony rano i dołożył go do reszty. Potem ze zmarszczonymi brwiami poszukał raportów policyjnych w Timesie i po przejrzeniu ich odłożył gazetę. To samo zrobił z Daily Telegraph, Daily Mail, Morning Post, Daily Chronicle. W końcu (to był ostatni dziennik) jeszcze raz przeczytał Daily Mirror, podarł go na strzępy i powiedział „Cholera.”
Siedział przez chwilę zatopiony w myślach usiłując przypomnieć sobie, czy ktokolwiek w Riseholme prócz pułkownika Bouchera czyta Daily Mirror. Ale czuł, że nie ma nikogo takiego, więc wyszedł z gabinetu, ponownie zamknął za sobą drzwi, wyszedł na ulicę i zobaczył, że pułkownik zajęty jest popychaniem wózka pani Weston dookoła błoń. Zamiast do nich dołączyć, pospieszył do domu pułkownika i – bo nie było czasu na półśrodki – przygwoździł Atkinsona wzrokiem i powiedział, że chce zostawić liścik pułkownikowi. Został wprowadzony do bawialni i zobaczył, że Daily Mirror leży otwarty na stole. Kiedy tylko został sam, wepchnął go sobie do kieszeni , powiedział Atkinsonowi, że jednak woli porozmawiać z pułkownikiem osobiście i ruszył śladem wózka inwalidzkiego. Prawie został przejechany, ale nie zrejterował i mocnym głosem zapytał pułkownika, czy w porannych gazetach były jakieś wieści. Gdy odpowiedź negatywna wesoło zabrzmiała mu w uszach, wrócił do domu i po raz drugi zamknął się w gabinecie.
Luksusem jest ponowne przeżywanie chwil zagrożenia, gdy komuś udało się uniknąć niebezpieczeństwa dzięki szybkości i przytomności umysłu, więc Robert otwarł teraz Todd’s News bo tam w kronice dnia opublikowano raport policyjny „Fałszywa rosyjska księżna.” Ale teraz starannie przestudiował wersy, które wcześniej kazały mu się zerwać z miejsca, mówiące o tym jak niejaka Marie Lowenstein z Charing Cross, Gerald Street 15 nazywająca samą siebie „księżną Popowską” została doprowadzona do sądu policyjnego na Bow Street za oszukańcze twierdzenie, że podczas seansu w jej mieszkaniu przepowiada przyszłość i materializuje duchy. Za tymi faktami poszły szczegóły: detektyw obecny w mieszkaniu chwycił zjawę za gardło i zapalił światło. Okazało się, że trzyma tę Popowską, a jej sekretarz, Ezechiasz Schwarz, został odnaleziony pod stołem, gdy odłączał elektryczny młotek. Naliczono karę…
Chwila walki z samym sobą wystarczyła by zdecydować, że Robert nie powie o tym żonie. To prawda, że on sprowadziła tę Popowską, ale on jej w tym przyklasnął i chwalił ją za to; to on, nie mniej niż ona, był przekonany o uczciwości Popowskiej, jej arystokratycznym pochodzeniu i niezwykłych siłach parapsychologicznych i razem wznieśli się na szczyty niezrównanej wielkości w światku Riseholme. Poza tym biedna Daisy byłaby zdruzgotana, gdyby się dowiedziała, że Popowska nie jest lepsza od guru. Spojrzał na stos papieru, potem na kominek…
Poranek był mroźny, czysty i zimny, więc na palenisku buzował dobry ogień. Wyrwał stronę z policyjnym raportem z każdego egzemplarza i nakarmił nimi ogień. Wkładał do niego stronę po stronie, nigdy żadne palenisko nie pochłonęło tak wielkiej ilości papieru. Z komina ulatywały płonące strzępy, czasami bał się, że komin stanie w ogniu i musiał się zatrzymać na chwilę zasłaniając rozpaloną twarz., póki nie ustało głuche dudnienie. Wraz ze stronami z dwóch egzemplarzy Daily Mirror holokaust był skończony, a on znów otworzył drzwi. W całym Riseholme nikt nie wiedział i nie dowie się. Riseholme zostało zelektryzowane przez spirytualizm i nawet teraz seanse okazały się niewielką za to ceną.
Prochy po papierze zostały wymiecione przez służącą, a ledwo zniknęły, jego żona wróciła z błoń.
– Myślałam, że komin się zapalił, Robercie – powiedziała. – Chciałbyś żeby to był komin kuchenny, jak to powiedziałeś któregoś dnia.
– Bzdury i nonsens, moja droga – powiedział. – Pora na lunch, prawda?
– Tak. Ach, jest poczta. Nic dla mnie, dwa dla ciebie.
Patrzyła na niego uważnie gdy otwierał listy. Być może ich podświadomości (zgodnie z teorią drogiej przyjaciółki) komunikowały się ze sobą, ale na spokojnej powierzchni pojawiła się tylko prawie niezauważalna fala.
– Nie miałam listu od księżnej od kiedy wyjechała – zauważyła.
Robert wzdrygnął się lekko; ta uwaga po porannym zdenerwowaniu trochę go zaskoczyła.
– Rzeczywiście! – powiedział. – Pisałaś do niej?
Udała, że się zastanawia.
– Cóż, chyba nie – powiedziała. – To nieładnie z mojej strony. Któregoś dnia muszę wysłać jej długie sprawozdanie.
Tym razem on popatrzył na nią uważnie. Czyżby – zastanawiał się – miała sekret, tak jak on? Co to mogło być?
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
Na stronach tego forum (w domenie forum.northandsouth.info) stosuje się pliki cookies, które są zapisywane na dysku urządzenia końcowego użytkownika w celu ułatwienia nawigacji oraz dostosowaniu forum do preferencji użytkownika. Zablokowanie zapisywania plików cookies na urządzeniu końcowym jest możliwe po właściwym skonfigurowaniu ustawień używanej przeglądarki internetowej. Zablokowanie możliwości zapisywania plików cookies może znacznie utrudnić używanie forum lub powodować błędne działanie niektórych stron. Brak blokady na zapisywanie plików cookies jest jednoznaczny z wyrażeniem zgody na ich zapisywanie i używanie przez stronę tego forum. | Forum dostępne było także z domeny spdam.info Administracją danych związanych z zawartością forum, w tym ewentualnych, dobrowolnie podanych danych osobowych użytkowników, zgromadzonych w bazie danych tego forum, zajmuje się osoba fizyczna Łukasz Głodkowski.
|