|
Królowa Lucia |
Autor |
Wiadomość |
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Wto 01 Paź, 2024 09:15
|
|
|
Taaak, bez niej byłoby źle .
Ciekawe czy guru mógłby je nadmuchać, tak jak Harry ciotkę Marge |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 01 Paź, 2024 22:17
|
|
|
Czas przymierzyć się do przyjazdu kolejnej osobistości
Juruś nie żałował, że ma poranek dla siebie, bo chciał w spokoju poćwiczyć trio Mozarta nim uda się do Luci o wpół o jedenastej, godzinie, o której mieli je wspólnie przegrać po raz pierwszy. Będzie także czas na kilka ćwiczeń przed pierwszą lekcją jogi, która miała się odbyć w lucinej palarni o wpół do pierwszej. Robił się z tego dość pracowity poranek, a co do popołudnia, to na pewno będą jacyś goście, bo przecież oczekiwano przyjazdu jego sióstr, a potem musiał iść do Ambermere Arms żeby spotkać Olgę Bracely… I co miał w związku z nią zrobić odnośnie Luci? Już czuł się winny z powodu nielojalności, bo lady Ambermere wczoraj przekazała mu wiadomość o przybyciu primadonny, a on nie pobiegł od razu z tą wielką nowiną do Luci. Czy powinien zadośćuczynić w miarę swoich możliwości to niedomówienie, czy zebrać się na odwagę i zachować ją dla siebie, tak jak pragnęła to uczynić pani Quantock z guru? Po przygodach ostatniej nocy powinien czuć, że stawi czoła każdej sytuacji, ale zupełnie nie był w stanie wyobrazić sobie siebie jako dumnego i męskiego pod ptasim wzrokiem królowej, gdyby ta odkryła, że Olga Bracely jest w Riseholme w dniu jej garden party i że Juruś wiedząc o tym poszedł ją odwiedzić nie zawiadamiając o tym jej wysokości.
Duch bolszewizmu, pragnienie zrzucenia z siebie pęt wszelkiej władzy i działanie według własnej woli, które nawiedziło go wczoraj, wróciło dziś ze zdwojoną siłą. Gdyby był granitowo pewny, że nikt się nie dowie, bez najmniejszej wątpliwości zataiłby wszystko przed nią no i jaka miała to być chwała, pójść przywitać Olgę Bracely (a może nawet wypić z nią herbatkę) gdyby całe Riseholmie nie miało zzielenieć z zazdrości? Ponadto, istniały wszelkie szanse, że zostanie zdemaskowany, bo lady Ambermere wybierała się na jutrzejsze garden party i na pewno będzie zdziwiona, czemu Lucia nie zaprosiła Olgi. Wtedy wyjdzie na jaw, że Lucia nic nie wiedziała o przybyciu takiej osobistości i lady Ambermere będzie zaskoczona, że Juruś jej nie powiedział. Wtedy znalazłby się w sytuacji, w której nawet jego wyobraźnia odmawiała posłuszeństwa, choć przecież ostatniej nocy wszedł śmiało do własnego salonu oznajmiając, że zaraz będzie strzelał z pogrzebacza.
Nie, będzie musiał powiedzieć Luci kiedy pójdzie do niej przegrać trio Mozarta po raz pierwszy i najprawdopodobniej pójdzie ona do Olgi Bracely sama, choć nikt jej o to nie prosił i odbierze cały wiatr z żagli Jurusia. Choć byłoby to wszystko paskudne, nie był w stanie stawić czoła alternatywie i otwarł swój egzemplarz nut z westchnieniem. Lucia parła do przodu i wywierała nacisk i zawsze wszystko robiła po swojemu. Tak czy inaczej – nie powie jej, że Olga i jej mąż jedzą dziś kolację w Dworze; nie powie jej nawet, że mąż Olgi nazywa się Shuttleworth i Lucia może popełni okropną pomyłkę pytając o pana i panią Bracely. To byłaby muzyka dla uszu Jurusia i już sobie wyobrażał siebie jak mówi do Luci: moja droga, myślałem że wiesz, że wyszła za pana Shuttlewortha i zachowała panieńskie nazwisko! Ależ nietakt! Są bardzo wrażliwi na tym punkcie.
Juruś usłyszał pobrzękiwanie wysokich partii tria Mozarta (Lucia zawsze brała górę, bo była dźwięczniejsza, choć udawała, że to dlatego, że nie ma doskonałego uderzenia Jurusia dzięki któremu basy są bardziej słyszalne) kiedy wszedł do szekspirowskiego ogrodu na kilka minut przed wyznaczonym czasem. Lucia musiała widzieć go z okna, bo przytłumiony dźwięk fortepianu ucichł jeszcze zanim dotarł on do rabatki Perdity wokół zegara słonecznego i otwarła przed nim drzwi. Jej oczy patrzyły gdzieś daleko, a kilka loczków czarnych zaondulowanych włosów zsunęło się na czoło, ale w końcu nie tylko Lucia miała kłopoty z włosami i Juruś mógł się z nią solidaryzować.
– Georgino mio! – powiedziała. – To wszystko jest takie cudowne. Od kiedy w domu zamieszkał guru, panuje tu zupełnie nowa atmosfera. Pełna spokoju i świętości. Zauważyłeś?
– Pysznie! – odrzekł Juruś wąchając put-pourri. – Co on robi teraz?
– Medytuje i przygotowuje się do naszych zajęć. Mam nadzieję, że droga Daisy nie wprowadzi jakiejś dezorganizacji.
– Och, ale chyba nie zamierza, prawda? – powiedział Juruś. – Myślałem, że powiedział jej, że ma już tak dużo światła.
– Tak, powiedział. Ale teraz chyba trochę się o nią niepokoi, tak myślę. Nie chciała żeby się od niej wyprowadzał i posłała tu po jakąś jedwabną piżamę należącą do jej męża, o której ten myślał, że dała ją guru. Ale Robert wcale tak nie myślał. Guru przyniósł ją ze sobą wczoraj po tym, jak zostawił dla niej dobre myśli w jej domu. Ale to Przewodnicy chcieli, żeby on zamieszkał tutaj; powiedzieli mu to wyraźnie. Byłoby bardzo źle, gdybym nie postąpiła tak, jak powiedzieli.
Odetchnęła głęboko.
– Spędźmy godzinę z Mozartem – powiedziała – i odrzućmy wszelkie myśli o niezgodzie. Mój guru mówi, że muzyka i kwiaty mają dobry wpływ na tych, którzy są wędrowcami na Drodze. Mówi, że miłość do nich obu, jaką zawsze żywiłam, bardzo mi pomoże.
Na jedną chwilę przyziemny świat pogrążył się w cichym spokoju.
– Jakieś szczególne wieści? – zapytała. – Widziałem, jak jechałeś wczoraj po południu ze stacji, gdy w małej chwili odpoczynku akurat wyglądałam przez okno – nawiasem mówiąc guru mówi, że pracuję zbyt ciężko – a twoich sióstr z tobą nie było. Ale taksówki były dwie i masa bagażu. Nie przyjechały?
Juruś przedstawił w miarę dokładny opis tego, co się wydarzyło pomijając swoje przerażenie po przebudzeniu, bo nie było to żadne wydarzenie i nie miało żadnego wpływu na jego późniejsze postępowanie. Pominął także historię z włosami, bo brzmiałaby dziwnie i powiedział, że świetnie się bawili przy śniadaniu jedzonym o trzeciej nad ranem.
– Uważam, że byłeś cudownie odważny, Jurusiu – powiedziała – i bardzo łagodny. Pewnie rozesłałeś zew miłości i sam byłeś jej pełen, a ona wyparła strach.
Otworzyła nuty.
– Coś jeszcze? – zapytała.
Juruś zajął miejsce i położył sygnety na lichtarzu.
– A tak – powiedział – Olga Bracely, wiesz, ta primadonna, i jej mąż przyjeżdżają dziś do Ambermere Arms na kilka dni.
tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Wto 01 Paź, 2024 22:22
|
|
|
Ajajaaaaaaaj |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 02 Paź, 2024 10:15
|
|
|
Tak jest, wszyscy już na miejscu, a Lucia planuje dalsze kroki.
Boszszsz, te lekcje jogi z strzelającymi guzikami I ta podszyta jadem słodycz Daisy!
A Juruś sięga po lornetkę
Dawny ogień zapłonął.
– Nie! – wykrzyknęła Lucia. – Czyli będą jutro na moim garden party. Tylko pomyśl, będzie dla nas śpiewała! Muszę koniecznie zostawić tam dziś kartę wizytową i wieczorem napisać list z zaproszeniem.
– Proszono mnie żebym poszedł ją powitać – rzekł Juruś nie bez dumy.
Pulpit pod nuty spadł z głośnym trzaskiem, ale Lucia nie zwróciła na to uwagi.
– Chodźmy więc razem – powiedziała. – Kto cię prosił żebyś ją odwiedził?
– Lady Ambermere – odrzekł.
– Kiedy tu była wczoraj? Nic mi o tym nie wspomniała. Ale z pewnością uznałaby za dziwne, gdybym nie wpadła do jej przyjaciół i nie była dla nich uprzejma. O której pójdziemy?
Juruś postanowił, że nawet wołami nie wyciągnie z niego informacji, że mąż Olgi nazywa się Shuttleworth, bo oto Lucia zagarniała jego odkrycie, tak jak zagarnęła odkrycie Daisy i był to teraz „jej” guru. To niech nazywa go panem Bracely.
– Koło szóstej, jak myślisz? – powiedział, aż gotując się w środku.
Spojrzał na nią i wyraźnie ujrzał ten ostry, lisi wyraz twarzy przebiegający po jej twarzy, a sądząc po ich długiej znajomości wiedział, że obmyśliła jakiś nowy plan. Ale nie podzieliła się nim i na nowo postawiła pulpit pod nuty.
– Tak będzie cudnie – powiedziała. – A teraz nasz niebiański Mozart. Musisz mieć do mnie cierpliwość, Jurusiu, bo wiesz, jak kiepsko czytam nuty. Caro! Wygląda na bardzo trudne. Aż się boję! Lucia nigdy nie widziała takich tludnych nutek!
A były to te same takty, które Juruś dopiero co słyszał przez okno.
– Juluś jest bardziej psiestlaszony – powiedział, pamiętając o podwójnym krzyżyku, który pojawiał się w drugim takcie. – Juluś tes się pserazil gdy to psecytał. Och-o-o – wydał z siebie cichy okrzyk – Cattivo Mozart żeby napisać coś tak oklopnie tludnego!
Podczas ćwiczeń tego ranka było zupełnie jasne, że choć uczniowie byli dość zainteresowani abstrakcyjnym przesłaniem miłości, które mieli rozsyłać we wszystkie strony świata i atmosferą pokoju, którą mieli się otaczać, to tematem, który poruszał ich najbardziej były ćwiczenia oddechowe i pozycje ciała, które wykonywane wytrwale, dadzą im młodość i sprężystość, doskonałe trawienie i niewyczerpaną energię. Wszyscy usiedli na podłodze i zatykali naprzemiennie nozdrza i wstrzymywali oddech aż pani Quantock spurpurowiała, a Juruś i Lucia poczerwienieli i wypuszczali oddech z gwałtownym sapnięciem od którego poruszało się sitowie na podłodze, lub długimi spokojnymi wydechami. Potem trzeba było nauczyć się pewnych pozycji, z których jedna, polegająca na wygięciu ciała w tył sprawiła, że dwa guziki od spodni Jurusia wystrzeliły z głośnym trzaskiem, a on poczuł że szelki, które były do nich przypięte uwolniły się równie gwałtownie i podskoczyły aż do ramienia. Od strony Luci i Daisy dochodziły inne, równie zawstydzające odgłosy, które brzmiały jak pękanie sznurków i wiązań, ale wszyscy udawali, że nic nie słyszą lub tuszowali odgłosy tych eksplozji pokasływaniem czy chrząkaniem. Jednak poza tymi drobnymi incydentami wszystko przebiegało w miarę harmonijnie, a Daisy póki co nie próbowała siać niezgody, a na jej twarzy utrwalił się uśmiech, który można było nazwać lekko cynicznym, jeśli nie pełnym wyższości gdy Lucia zadawała jakieś zadziwiająco proste pytanie odnośnie Oma. Ona także wzdychała od czasu do czasu, ale te westchnienia wyrażały li i jedynie cierpliwość i rezygnację póki całkowita ignorancja Luci co do podstawowych doktryn nie została oświecona i choć raczej znacząco patrzyła we wszystkie strony byle nie na nią i wydawała się zupełnie nieświadoma jej obecności, to przecież nie przyszła tu oglądać Luci, ale słuchać jej własnego (cokolwiek Lucia nie powiedziałaby) guru.
Na koniec Lucia, ze swym nieobecnym spojrzeniem wyłoniła się, mógłbyś rzec, w stanie oszołomienia, słuchając o tybetańskiej twierdzy, w której guru komunikował się z Przewodnikami, których mądrość im przekazywał.
– Już czuję wielką różnicę – powiedziała marząco – Czuję, jakbym już nigdy nie miała się spieszyć czy denerwować. Też tak się czujesz, droga Daisy?
– Tak, kochana – odpowiedziała Daisy. – Przerobiłam już to wszystko podczas mojej pierwszej lekcji. Prawda, drogi guru?
– Ja też tak się poczułem – powiedział Juruś, zdecydowany uczestniczyć we wszystkich dobrodziejstwach i potajemnie zaciskający pasek spodni by zastąpić nim utratę guzików. – Czy mam wykonywać to kołysanie przed każdym posiłkiem?
– Tak, Jurusiu – odrzekła Lucia oszczędzając guru kłopotu odpowiadania. – Pięć razy w prawo i pięć razy w lewo i pięć razy w przód i w tył. Poczułam się tak młoda i lekka kiedy je wykonałam, że myślałam, że unoszę się w powietrzu. A ty, Daisy?
Daisy uśmiechnęła się uprzejmie.
– Nie, kochana, to byłaby lewitacja – powiedziała – i jeszcze nam do niej daleko.
Odwróciła się szybko ku swojemu guru.
– Opowiesz im jak lewitowałeś na dworcu Paddington? – spytała, - czy wstrzymasz się do czasu aż pani Lucas będzie bardziej zaawansowana? Musisz być cierpliwa, droga Luciu, musimy przejść przez wcześniejsze etapy nim dojdziemy do tego.
Pani Quantock przemawiała, jakby sama miała zwyczaj porannego lewitowania i rozsądne było, aby – mimo krążącej wokół nich miłości – Lucia zaprotestowała przeciw takiej postawie. W końcu to pokora była niezbędną cechą pozwalającą osiągnąć postępy na Drodze.
– Tak, kochana – powiedziała. – Przejdziemy razem przez te wczesne etapy wspierając się nawzajem.
Juruś poszedł do domu czując się również niezwykle lekki i głodny, ponieważ poświęcił szczególną uwagę ćwiczeniom które pozwoliły mu całkowicie opanować wątrobę i system trawienny, ale nie przeszkodziły umysłowi w skupieniu się nad dotarcie do tego, co nadało Luci ten ostry lisi wygląd podczas ich rozmowy o Oldze Bracely. Był prawie pewien, że zamierza ona ukraść mu pierwsze spotkanie i pierwsza uścisnąć dłoń primadonnie i najprawdopodobniej zagarnąć ją dla siebie z tą samą okropną zachłannością jaką przejawiła w stosunku do guru. Przez te wszystkie lata Juruś był jej wiernym sługą i pomocnikiem, teraz po raz pierwszy zaczął budzić się w nim duch niepodległości. Łuski zaczęły spadać mu z oczu i gdy już schronił się pod swym drzewem morwowym, założył okulary by sprawdzić, jak Riseholme radziło sobie bez niego podczas porannego parlamentu. Nieobecność jego i pani Quantock z pewnością wywołałaby spekulacje, a ponieważ lekcje jogi odbywały się wpół do dwunastej, fakt, że przestaną się w ogóle pokazywać na błoniach urośnie do rangi tajemnicy pierwszej wody. Oczywiście, pojawią się pogłoski, że oni i Lucia odbierają lekcję filozofii Wschodu, która sprawia, że jej adepci się młodzi, pełni lekkości i energii i to będzie sensacja!
Jak wszystkie wielkie odkrycia, wyjaśnienie lisiego spojrzenia Luci spadło na niego z nagłością pioruna i skoro umówili się, że ona wpadnie do niego o szóstej, o piątej zainstalował się on w oknie łazienki, które zapewniało doskonały widok na błonia i wejście do Ambermere Arms. Miał ze sobą operową lornetkę z zamiarem – o czym poinformował Foljambe – rozłożenia jej na części i umycia soczewek, ale nie zabrał się do tego od razu, trzymając je w pogotowiu. Hermy i Ursy po lunchu wróciły na pole golfowe, więc ewentualnym gościom miało się mówić, że państwa nie ma w domu. Będzie mógł więc bez przeszkód wyczyścić soczewki o dowolnej porze.
tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 02 Paź, 2024 20:46
|
|
|
Minuty mijały całkiem przyjemnie, bo też wiele się działo. Dwie panny Antrobus brykały po błoniach przeskakując żartobliwie przez dyby i biegając wokół stawu dla kaczek w niegasnącej nadziei ściągnięcia uwagi pułkownika Bouchera na ich zwinne ruchy. Przez wiele minionych lat próbowały one bez powodzenia przyciągnąć uwagę Jurusia, a ostatnio zwróciły się ku pułkownikowi. Pani Antrobus też była obecna ze swą twarzą przypominającą szynkę i trąbką przy uchu, a panią Weston wożono w kółko po asfaltowej ścieżce pod wiązami w jej wózku inwalidzkim. Nienawidziła wolnego tempa, więc jej ogrodnik i jego pomocnik towarzyszyli jej podczas porannych ćwiczeń w wózku i pchali ją zlani potem w tempie czterech mil na godzinę. Kiedy minęła panią Antrobus, zawołała coś do niej, a pani Antrobus odpowiedziała gdy znów się mijały.
Nagle wszystkie te ciekawe obiekty zniknęły sprzed oczu Jurusia, bo oto potwierdziły się jego najczarniejsze podejrzenia i oto Lucia w swojej sukni „hightum” i „hightum” kapeluszu wkroczyła wdzięcznie na błonia. Dziś rano podczas zajęć miała na sobie ewidentnie coś klasy „scrub,” więc musiała się przebrać po lunchu, co było nie do pomyślenia dla zwykłej przechadzki po błoniach. Juruś dobrze wiedział, że nie była to taka sobie przechadzka; szła aby złożyć jak najformalniejszą i wspaniałą wizytę. Nie zboczyła nawet o włos z kursu do drzwi Arms, pomachała tylko ręką do pani Antrobus, posłała całusa jej dynamicznym córkom, ukłoniła się łaskawie pułkownikowi Boucherowi, który wstał i zdjął kapelusz i szła dalej nieubłaganym krokiem przeznaczenia lub losu pukającego do drzwi w nieśmiertelnej Piątej Symfonii. W ręku trzymała jakiś papier. Lornetka Jurusia nie pozwalała obejrzeć go dokładnie, ale nie była to mała złożona kartka w rodzaju tych, jakich zwykle używała, tylko sztywna kwadratowa koperta. Zniknęła w Arms, a Juruś zaczął gorączkowo rozmyślać. Wiele zależało od tego, jak długo tam zostanie.
Kilka drobnych wydarzeń umiliło czas oczekiwania. Pani Weston porzuciła szaleńczą jazdę i zaparkowała na ścieżce nieopodal wejścia do Arms, podczas gdy pomocnik ogrodnika padł na trawę kompletnie wyczerpany. Łatwo było zgadnąć, że postanowiła pogawędzić z Lucią kiedy ta wyjdzie. Podobnie panny Antrobus, które wcześniej nie zwracała na nią uwagi, zaprzestały wdzięcznych podskoków i podbiegły bliżej, a więc i one chciały zamienić słówko. Pułkownik Boucher w trochę mniej oczywisty sposób zaczął wrzucać do kaczego stawu patyki dla swojego buldoga (bo Lucia musiała w drodze powrotnej przejść obok stawu), a pani Antrobus bardzo dokładnie oglądała dyby, jakby nigdy wcześniej ich nie widziała.
A potem, po upływie kilku minut, Lucia wyszła na zewnątrz. Nie miała już w ręku koperty, a Juruś zaczął rozkładać lornetkę aby wyczyścić soczewki. Póki co spełniły swoje zadanie. Zostawiła kopertę dla Olgi Bracely – powiedział Juruś dość głośno, tak potężny był strumień jego myśli. Następnie pojawiło się kolejne twierdzenie, które można było udać za udowodnione: ale jej nie spotkała.
Słuszność tego wniosku wkrótce została udowodniona, bo ledwie Lucia oderwała się od grupy swoich poddanych i przemierzyła błonia w drodze do domu, gdy pod oknem łazienki Jurusia przejechał samochód, zaraz za nim drugi; oba podjechały pod wejście do Ambermere Arms.
Z szybkością zawodowego optyka Juruś złożył na powrót swoją lornetkę i po przyłożeniu jej z przejęcia do oczu odwrotną stroną, zdążył zobaczyć, jak z drugiego samochodu wysiada mężczyzna i otwiera drzwi pierwszego auta dla jego pasażera. Pierwsza wysiadła dama, wysoka i zgrabna i stała tam odwijając szal chroniący jej głowę podczas jazdy, a potem odwróciła się i z tąpnięciem serca, które zaskoczyło jego samego, Juruś zobaczył znajome rysy swojej Brunhildy.
Szybko przeszedł do swojej sypialni naprzeciwko i wystroił się w swoje letnie hightum; nowy, niemal perłowy garnitur z białego lnu, fiołkowy krawat z wpiętą w niego ametystową szpilką, skarpetki starannie opięte na łydkach w kolorze tak identycznym co krawat, że ktoś obdarzony żywą wyobraźnią mógłby pomyśleć, że w ten upalny dzień koniec krawata stopił się i spłynął mu po nogach, buty z jeleniej skóry z wysokimi, smukłymi obcasami i słomkowy kapelusz dopełniały tego pięknego hihgtum. Miał zamiar założyć go po raz pierwszy na jutrzejsze przyjęcie u Luci, ale teraz, kiedy pokazała jaka jest podła, zasłużyła na karę. Całe Riseholme zobaczy to przed nią.
Grupa wokół fotela pani Weston wciąż pochłonięta była rozmową gdy Juruś się pojawił, a on dał im do zrozumienia, że choć to taka nuda składać wizyty w tak piękny dzień, to obiecał odwiedzić pannę Olgę Bracely, która właśnie przybyła. Zatem Lucia dostała kolejny paskudny prztyczek w nos, bo teraz całe Riseholme przed Lucią wiedziało, że właśnie przyjechała.
– A kto, panie Jurusiu – spytała pani Antrobus wyciągając w jego stronę trąbkę tak jak słoń wyciąga trąbę prosząc o bułkę – kto tam przyjechał z nią?
– Och. Jej mąż, pan Shuttleworth – odrzekł Juruś. – właśnie się pobrali i są w trakcie miesiąca miodowego.
A jeśli nie był to kolejny prztyczek dla Luci, to już trudno orzec, jak powiedziałby Juruś, co takim prztyczkiem jest. Bo Lucia jako ostatnia dowie się, że to nie pan Bracely.
– Będą jutro na przyjęciu u pani Lucas? – spytała pani Weston.
– Och, a czy ona ich zna? – odpowiedział Juruś.
– Hm ho, na Jowisza! – zaczął pułkownik Boucher. – Co za przystojna kobieta. Zazdroszczę ci, mój chłopcze. Szkoda, że to ich miesiąc miodowy. Ha!
Trąbka pani Antrobus odwróciła się w tym momencie w jego stronę i usłyszała ona te śmiałe uwagi.
– Niegrzeczny! – rzekła, a Juruś, obdarzony powszechną zazdrością, przeszedł do gospody.
tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 04 Paź, 2024 20:54
|
|
|
Czas na wielkie TA-DAM!.... Poznajemy Olgę Bracely.
Posłał swoją wizytówkę, na której rozsądnie dopisał „od lady Ambermere” i wkrótce został zaprowadzony do ogrodu za budynkiem. I oto była tam, wysoka, urocza i serdeczna, przyjaźnie podając mu dłoń.
– Jak to miło, że nas pan odwiedził – powiedziała. – Jurusiu, to pan Pillson. A to mój mąż.
– Jak się pan ma, panie Shuttleworth – powiedział Juruś żeby pokazać, że nie jest zaskoczony, że dźwięk własnego imienia nadanego na chrzcie sprawił, że aż podskoczył. Przez moment nawet myślał, że ona mówi do niego.
– Więc to lady Ambermere przysłała pana w odwiedziny? – kontynuowała Olga. – Uważam, że to o wiele milsze z jej strony niż zapraszanie nas na kolację. Nienawidzę chodzić na kolację gdy jestem na wsi prawie tak samo jak nienawidzę nie zjedzenia kolacji gdy jestem w mieście. Nie mówiąc już o tym jej wielkim haczykowatym nosie. Zawsze się boję że się zapomnę i podrapię ją po głowie i powiem „śliczna Polly, śliczna.” Czy jest pana bliską przyjaciółką, panie Pillson? Mam wielką nadzieję, bo wszyscy lubią wyśmiewać się z przyjaciół.
Aż do tej chwili Juruś był gotów przyznać, że to lady Ambermere kierowała jego krokami. Ale ewidentnie nie zrobiłby tym wrażenia ma Oldze, delikatnie mówiąc. Zamiast tego roześmiał się lekceważąco.
– A więc nie idziemy – ciągnęła. – Jurusiu, czy mógłbyś wysłać telegram z informacją, że właśnie przypomnieliśmy sobie o wcześniejszym zobowiązaniu, a potem poprosimy pana Pillsona żeby oprowadził nas po tym absolutnie zachwycającym miejscu i potem zjadł z nami obiad. To będzie o wiele milsze. Jakby to było mieszkać tutaj! Ach, panie Pillson, proszę mi coś powiedzieć. Kiedy przyjechałam tu godzinę temu, zastałam tu liścik od pani Lucas z zaproszeniem mnie i pana Shuttleworth na jutrzejsze garden party. Kim ona jest? Naprawdę nie sądzę, żeby mnie pamiętała, skoro nazywa mnie panią Bracely. Juruś mówi, że pewnie byłam już mężatką i że doprowadziłam go do popełnienia bigamii. Przyjemna rozmówka jak na miesiąc miodowy, nieprawdaż? Kim ona jest?
– Och, to moja stara przyjaciółka – rzekł Juruś – choć nie miałem pojęcia, że już się panie gdzieś spotkałyście: jestem jej oddany.
– Niezwykle stosownie. A teraz proszę mi coś powiedzieć i patrzeć mi przy tym prosto w oczy żebym wiedziała, że pan nie kłamie. Czy więcej przyjemności sprawi mi spacer po tym niebiańskim miejscu, czy jej garden party?
Juruś uznał, że biedna Lucia została już dostatecznie ukarana.
– Sprawi jej pani wielką przyjemność jeśli pani przyjdzie – zaczął.
– Ach, to nie fair; apelowanie do bezinteresownych pobudek jest ciosem poniżej pasa. Przyjechałam tu wyłącznie dla przyjemności. Proszę dalej; patrzeć prosto w oczy.
Szczerość i przyjazność tej pięknej twarzy dodały Jurusiowi odwagi. Poza tym, choć żartobliwie, to zasugerowała już, że wolałaby spacerować z nim i zjeść razem kolację niż spędzić wieczór wśród wspaniałości Dworu.
– Mam propozycję – powiedział. – Może odwiedzi mnie pani najpierw i zjemy obiad, potem pospacerujemy, a potem możemy pójść na garden party, a jeśli nie będzie się pani tam podobało, zabiorę panią stamtąd?
– Zgoda! – odrzekła. – Niech mi się tylko pan nie wycofa, bo mój mąż jest świadkiem. Jurusiu, daj mi papierosa.
W jednej chwili riseholmski Juruś podsunął jej otwartą papierośnicę.
– Proszę poczęstować się moim – powiedział. – Ja też jestem Juruś.
– Nie może być! Wyślijmy to do Towarzystwa Psychologicznego, czy kto tam zajmuje się spisywaniem przypadków i orzekaniem, że coś w tym jest. I proszę o ogień któregokolwiek z Jurusiów. Och, jak chciałabym nigdy więcej nie oglądać wnętrza Opery! Czemu nie mogłam dorastać wśród ścian ogrodu takiego jak ten, a jeszcze lepiej, czemu nie miałabym tutaj mieć własnego domu i ogrodu, śpiewać na błoniach i wystawiać czapkę na półpensówki? Proszę mi opowiedzieć jak tutaj jest! Zawsze mieszkałam w mieście, aż jeden taki Hebrajczyk z haczykowatym nosem raczej jak u lady Ambermere wyrwał mnie z tego bagna.
– Moja droga! – rzekł pan Shuttelworth.
– Cóż, już wolę bagno od szkoły dla sierot w Brighton. To byłoby na tyle o moim dzieciństwie, resztę zachowam dla wspomnień, które napiszę kiedy mój głos będzie brzmiał jak zdarta płyta. Ale proszę nic nie mówić lady Ambermere, bo dostałaby ataku, proszę jej napomknąć, że słyszał pan, że jestem z Bracelych z Surrey. I jestem; Brighton leży w Surrey. Och, mój drogi, spójrz tylko na słońce. Zachowuje się jak Claude w najlepszym stylu! Heile Sonne!
– Słyszałem jak pani to śpiewała w maju ubiegłego roku – powiedział Juruś.
– Więc słyszał pan drugorzędne wykonanie – odpowiedziała. – Ale naprawdę, przytłoczenie przez to Coś, tego tłustego nasiąkniętego piwem Prusaka to było dla mnie za wiele. I ten duet! Zygfrydzie! Brunhildo! Zygfrydzie! Miau! Miau! Dawajcie następną partię kotów! Kochany Jurusiu, czyż to nie było okropne? A ty oświadczyłeś mi się następnego dnia.
– Ja byłem bez reszty oczarowany – powiedział riseholmski Juruś.
– Tak, ale pan nie musiał patrzeć na to Coś chuchające mu piwskiem w niewinną twarz.
Juruś wstał; w Riseholme pierwsza wizyta u kogoś obcego nigdy nie powinna była trwać dłużej niż pół godziny choćbyś nie wiem jak świetnie się bawił, i nigdy krócej, choćbyś nie wiem jak się nudził, a Juruś był pewien, że już przekroczył ten czas.
– Będę się zbierał – powiedział. – Jestem zachwycony, że pani i pan Shuttleworth przychodzicie do mnie jutro na lunch. Powiedzmy, wpół do pierwszej?
– Znakomicie; ale gdzie pan mieszka?
– Zaraz za błoniami. Mam po państwa zajść?
– Ależ nie. Czemu miałby się pan kłopotać? – odpowiedziała. – Ach, odprowadzę pana do drzwi gospody, a pan wskaże mi swój dom stamtąd.
Przeszła z nim przez hall i stali razem w drzwiach na oczach całego Riseholme, które o tej porze bardziej intensywnie niż o innych przechadzało się po błoniach. W jednej chwili wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę jak zagon słoneczników do słońca, podczas gdy Juruś pokazywał palcem swoje drzewo morwowe. Kiedy wszyscy już się napatrzyli, uniósł kapelusz.
– A domani – powiedziała – serdeczne dzięki.
I całkiem jawnie posłała mu całusa dłonią kiedy się odwrócił…
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Sob 05 Paź, 2024 17:02
|
|
|
Ojacieeeeee, ale będzie jak Lucia sie dowie !...
Słyszę te dziwne trzaski podczas lekcji jogi
Ale by było , gdyby w dodatku obaj Jurusiowie przeszli na ty Lucię chyba by szlag trafił |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 05 Paź, 2024 20:05
|
|
|
A jakże, Lucię może od tej wizyty rozboleć głowa A Juruś, jaki amant, nono!
Olga daje boski opis przyjęcia u lady Ambermere BTW, uważam, że nieodżałowana Maggie Smith byłaby cudowną lady Ambermete
- Więc ona też mówi po włosku – myślał Juruś, zbierając okruszki informacji dla przyjaciół w drodze do domu. – Domani, czyli jutro. Ach tak, miała na myśli lunch.
Nie trzeba nawet dodawać, że na stole w holu leżała notatka w rodzaju tych, jakie zostawiała zawsze Lucia, zwykła kartka papieru złożona na pół. Juruś czuł, że nie ma potrzeby nawet jej czytać, by był niemal pewien, że zawierała jakieś pokrętne wyjaśnienie dlaczego nie przyszła do niego o szóstej żeby złożyć wspólną wizytę pani i panu Bracely. Ale rzucił tylko na nią okiem nim zmiął ją, zrobił z niej kulkę dla Tipsipoozie i odkrył, że zawierała dokładnie to, czego się spodziewał, wymówką było, że nie zdążyła poćwiczyć. Ale post scriptum było ciekawe, bo zawiadomiła go w nim, że poprosiła Foljambe o pożyczenie jej jego egzemplarza Zygfryda…
Przed kolacją Juruś wybrał się na spacer w pobliże Domku przy Zagajniku. Mozart tym razem milczał, ale z otwartego okna wylewała się najbardziej zadziwiająca kakofonia dźwięków, w której w końcu rozpoznał duet Zygfryda i Brunhildy w aranżacji na fortepian. Byłby zaiste tępy, gdyby nie zgadł co to może oznaczać…
Rozdział siódmy
Świeży dreszcz przeszył atmosferę już i tak przesyconą podnieceniem gdy następnego ranka wszyscy przyjaciele Luci zaproszeni na gardem party (tightum) odebrali telefony z informacją o zmianie klasyfikacji na hightum. Wywołało to lawinę dodatkowej pracy, bo ubrania tightum musiały zostać odwieszone do szafy, a hightum wydobyte, wyszczotkowane i odświeżone. Ale gra była warta świeczki, bo Riseholme bez najmniejszego trudu zrozumiało, że wśród gości znajdzie się Olga Bracely. Dla tego ośrodka kultury i sztuki było oczywistym, że obecność gwiazdy lśniącej jasnym blaskiem na artystycznym firmamencie wymagała toalet hightum, których obecność biednej lady Ambermere (choć nie byłaby tym zachwycona) nie w mocy w stanie wydobyć z szaf. I te zachwycające oczekiwania skoncentrowały się w jednym różowym punkcie radości, kiedy nie mniej niż dwóch niezależnych obserwatorów, bez umawiania się, wypatrzyło stroiciela fortepianów wchodzącego i wychodzącego z Domku przy Zagajniku, podczas gdy trzeci niezależny świadek słyszał na własne uszy, że strojenie trwa. Dla wszystkich bystrych umysłów było jasne, że Olga Bracely będzie śpiewać. Wiadomo było ponadto, że coś się działo między nią a Jurusiem, bo jedna z panien Antrobus podsłuchała jak gwiazda pytała w Ambermere Arms o numer telefonu Jurusia. Etykieta zabraniała jej właściwie podsłuchiwania, ale nie mogła nic poradzić, że słyszała jak Olga śmieje się z czegoś, co (prawdopodobnie) powiedział Juruś. On sam nie wziął udziału w parlamencie na błoniach tego ranka, ale widziano go jak w wielkim pośpiechu wbiegł do sklepu warzywnego, a potem o dwunastej trzydzieści udał się do Domku Przy Zagajniku. Zaczynało się już mówić o lekcjach filozofii wschodniej udzielanych przez Indusa pani Quantock, ale dziś, wśród oszałamiającego podniecenia z powodu primadonny nikt o to nie dbał; równie dobrze mogli mieć lekcje kanibalizmu i nikt nie byłby zainteresowany. W końcu o pierwszej jeden z samochodów, którym towarzystwo przybyło wczoraj podjechał pod drzwi Ambermere Arms i ewidentnie pan Bracely – nie, drogi pan Shuttleworth, wsiadł do niego i odjechał sam. Jak na świeżo poślubionego małżonka było to dziwne zachowanie i wszyscy mieli nadzieję, że nie doszło do kłótni.
Olga, rzecz jasna, nie otrzymała żadnych wskazówek odnośnie hightum i tightum i kiedy krótko po wpół do pierwszej zapukała do drzwi Jurusia, tylko pani Weston, która w pełnym pędzie wracała do domu na lunch widziała, że ubrana była w bardzo prostą ciemnoniebieską sukienkę poranną, która ledwo mogła ujść jako scrub. To prawda, że była nadzwyczaj dobrze uszyta i nie wyglądała jak wyciągnięta z walizki i pospiesznie uprasowana, co zwykle wyróżniało scrub, poza tym miała na szyi sznur przepięknych pereł, ozdobę z rodzaju tych, jakie w Riseholme zakładałoby się wyłącznie do wieczornego hightum, nawet gdyby każdy z jego mieszkańców posiadał takie rzeczy. Nie tak dawno temu Lucia wyraziła opinię, że noszenie klejnotów w ciągu dnia jest wulgarne i ona sama ich nie zakładała, wybierając raczej grecką kameę niepewnej autentyczności.
Juruś przyjął Olgę sam, bo Hermy i Ursy nie wróciły jeszcze z pola golfowego.
– Jak to miło, że pozwolił mi pan przyjść bez męża – powiedziała. – Wymówił się bólem zęba i wybrał się do Brinton….
– Współczuję mu – rzekł Juruś.
– Niepotrzebnie, bo podam panu teraz prawdziwy powód. Pomyślał, że jeśli przyjdzie na lunch, to będzie musiał pójść na garden party, a był absolutnie zdeterminowany by tego nie robić. Poruszył pan zaiste bardzo delikatny temat. Mój drogi, cóż za rozkoszny dom. Cały wyłożony panelami i z pięknym ogrodem na tyłach. I krokiet – czy możemy po lunchu zagrać w krokieta? Ja zawsze oszukuję i wściekam się gdy zostanę przyłapana. Mój Juruś nie chce ze mną grać, więc gram z pokojówką.
– Ten Juruś zechce – odrzekł.
– Jak to miło z jego strony! A wie pan, co robiliśmy dziś rano, nim zaczął się ból zęba? Obeszliśmy cały budynek trzy domy dalej, ten, który remontują. Należy do właściciela Ambermere Arms. I – ach, zastanawiam się, czy umie pan dotrzymać tajemnicy?
– Tak – odrzekł Juruś. Chyba jeszcze nigdy nie musiał żadnej dochowywać, ale nie było powodu, by nie zacząć teraz.
– Otóż, jestem absolutnie zdeterminowana by go kupić, tylko póki tego nie zrobię, nie ośmielę się powiedzieć mężowi. Ma osobliwą naturę. Kiedy coś jest zrobione, ustalone i nie ma odwrotu, uważa, że to cudowne, ale wynajduje jednocześnie przeszkody nie do pokonania jeśli wcześniej zapyta się go o zdanie. Więc ani słowa! Kupię go, założę ogród, umebluję aż po najmniejsze detale i najmę służbę, a potem on da mi ten dom na urodziny. Musiałam to komuś powiedzieć żeby nie pęknąć.
Juruś niemal zemdlał z zachwytu i podniecenia.
– Co za doskonały plan! – powiedział. – Naprawdę lubi pani nasze małe Riseholme?
– To nie jest sprawa lubienia; to taki drobiazg, że nie mogę się bez niego obejść. Nie lubię oddychania, ale umarłabym, gdybym się go wyrzekła. Pragnę jakiegoś pysznego, zapyziałego, nieruchawego miejsca, gdzie nic się nie dzieje i nikt nic nie robi. Cały ranek poświęciłam na obserwację i wasze zwyczaje są urocze. Nic tutaj się nie wydarza, a to mi bardzo odpowiada kiedy robię sobie odpoczynek od pracy.
Juruś na te słowa był jeszcze bardziej bliski omdlenia. Uszom nie wierzył, że to Riseholme nazwała „nieruchawym” i niemal uznał, że na pewno ma na myśli Londyn, gdzie, jak zauważyła Lucia, ludzie przesiadują przez cały ranek w Parku i rozmawiają o swoich sprawach, a popołudnia spędzają w galeriach sztuki i tańczą przez całą noc. To było niedbałe, leniwe życie. Ona jednak była zbyt zajęta swoim planem by zauważyć jego osłupienie.
- Ale jeśli piśnie pan choć słówko – powiedziała – wszystko pójdzie na marne. To musi ogłuszyć Jurusia. Och, ma pan w ogrodzie morwę także od przodu. Tego już za wiele.
Odprowadziła wzrokiem Foljambe od samych drzwi.
– Założę się, że pańska pokojówka nazywa się Paravacini lub Grosvenor – powiedziała.
– Nie, Foljambe – sprostował Juruś.
Roześmiała się.
– Wiedziałam, że mam rację – powiedziała. – To prawie to samo. Och, a wczorajszy wieczór! Nigdy nie przeżyłam czegoś równie okropnego. Czemu mnie pan nie ostrzegł, mojego męża ból zęba mógłby dopaść wtedy, a nie dziś rano.
– Co się stało? – zapytał.
– Ta kobieta jest szalona, ta papuga Ambermere. Juruś i ja spóźniliśmy się dziesięć minut, a ona miała na głowie tiarę z dżetów i czemu zaprosiła nas na za piętnaście ósma jeśli naprawdę miała na myśli za piętnaście ósmą, zamiast powiedzieć: wpół do ósmej? Kiedy weszliśmy, oni właśnie szli na kolację, żałobna procesja trzech nadgryzionych przez mole mężczyzn i trzech wąsatych kobiet. Na nasz widok procesja się rozpadła, jakbyśmy byli uczestnikami zamieszek i zorganizowała się na nowo jako kondukt pogrzebowy z Jurusiem i lady Ambermere jako karawanem. Jedliśmy w rodzinnym skarbcu i rozmawiali o mopsie lady Ambermere. Mówiła też o panu, że pochodzi pan z szacownej rodziny i że pani Lucas to bardzo zacna kobieta i że ona osobiście zaszczyci dziś jej garden party. Potem spojrzała na moje perły i spytała, czy są autentyczne. Więc ja popatrzyłam na jej zęby i nie musiałam nawet o nic pytać.
– Proszę nie pomijać ani chwili – powiedział Juruś zachłannie.
– Kiedy lady Ambermere mówiła, wszyscy inni milkli. Nie od razu to zrozumiałam, bo nikt nie objaśnił nam zasad. Urwała więc w połowie zdania i czekała aż skończę. Potem znów zaczęła mówić dokładnie od miejsca, w którym przerwała. Potem, gdy przeszliśmy do salonu, wąsate damy i ja, siedziała tam mała kobieta, istna myszka i nikt jej nie przedstawił. Więc oczywiście ja podeszłam by z nią porozmawiać, po czym ta wielka papuga powiedziała: będzie pani tak miła i przyniesie moją robótkę, panno Lyall? I panna Lyall wyjęła z kąta jakiś worek, w środku którego był dywanik modlitewny. Czekałam na kawę i papierosy i czekałam i czekałam i czekałam, i nadal czekam. Papuga powiedziała, że kawa nie pozwala jej zasnąć, ot co. A potem wszedł Juruś z całą resztą i po jego twarzy poznałam, że oni też nie dostali papierosów. Było już wpół do dziewiątej. Potem każdy z mężczyzn usiadł między dwiema kobietami, a mops usiadł pośrodku i zaczął polować na pchły. Potem lady Ambermere wstała i przeszła przez ten zaklęty krąg wprost do mnie. Powiedziała: mam nadzieję, że przyniosła pani nuty, pani Shuttleworth. Proszę z łaski swojej otworzyć fortepian, panno Lyall. Zawsze uznawany był za wyjątkowo dobry instrument.
Olga machnęła widelcem, na który nadziała kawałek ananasa zakupionego tego ranka przez Jurusia u ogrodnika.
– Co za zniewaga! – powiedziała. – Myślałam, że to jakiś żart i roześmiałam się bardzo uprzejmie. Ale to nie był żart! Trudno w to uwierzyć, ale nie był! Jedna z wąsatych powiedziała: czeka nas wielka uczta, a inna przybrała wyraz twarzy, jakie widuje się zawsze na koncertach. Byłam tak oszołomiona, że zaśpiewałam, lady Ambermere wybijała takt, a mops szczekał.
Wycelowała palec w Jurusia.
– Nigdy, aż do dnia Sądu Ostatecznego – powiedziała – choćby lady Ambermere raz za razem szczerzyła na mnie swe piękne zęby, moja noga nie postanie w jej domu. Ani jej w moim. Prędzej go spalę. Ot co! Mój drogi, jaki smaczny lunch mi pan podał. Możemy od razu zagrać w krokieta?
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 07 Paź, 2024 09:10
|
|
|
O ranyyyyy, ale będzie się działo Trzykrotko, znalazłaś prawdziwą perłę |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 07 Paź, 2024 13:31
|
|
|
Tamara napisał/a: | O ranyyyyy, ale będzie się działo Trzykrotko, znalazłaś prawdziwą perłę |
Cieszę się bardzo że perła jest doceniona jak należy - no czy to nie cudo?
A powiem w sekrecie, że to nie jedyny tom tych historii
Po południu ruszamy na garden party do Luci, która spodziewa się na nim trzech gwiazd: primadonny, guru i miejscowej lady z mopsem. |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 07 Paź, 2024 13:34
|
|
|
Oj, to będzie coś w rodzaju konfliktu nuklearnego na miejscową skalę |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 07 Paź, 2024 19:31
|
|
|
Przyjęcie się rozpoczyna
Lucine przyjęcia w ogrodzie odbywały się między czwartą a siódmą i na pół godziny przed pierwszym spodziewanym gościem Lucia sokolim okiem przyglądała się przygotowaniom, które dziś przybrały okazałe rozmiary. W alejce przeznaczonej na kręgielnię ustawiono kręgle, nie dlatego, że ktokolwiek w stroju hightum ryzykowałby schylanie się i gwałtowne ruchy, których wymagała gra, lecz dlatego, że kręgle były elżbietańskie. Pomiędzy alejką a trawnikiem bliżej domu rozstawiono dużą markizę, pod którą szarzy zjadacze chleba – choć w Riseholm nic nie było szare – mogli się odświeżyć. Ale nawet tam, gdzie nikt nie jest szary i pospolity, mogą trafić się stopnie wyjątkowości, toteż obok tego dużego namiotu ustawiono mniejszy wyścielony wschodnimi dywanami, w którym umieszczono z pół tuzina krzeseł i dwa fotele wyglądające bardziej jak trony - dla lady Ambermere lub Olgi Bracely, podczas gdy guru Luci, choć godzien tronu, siedział uprzejmie na ziemi w jednej z swych najwymyślniejszych pozycji. Namiot ten przeznaczony był wyłącznie do rozmów na wysokim poziomie a zwykli goście (jeśli będą grzeczni) mieli być do niego wprowadzani i przedstawiani wielkim osobistościom, natomiast dla pokrzepienia owych osobistości w przerwach między jedną audiencją a drugą przygotowano w palarni bardziej wyszukany posiłek z brzoskwiniami i wyborem czterech rodzajów kanapek. Tym sposobem goście, którzy nie zostaną dopuszczeni do audiencji, będą mogli mieć szczęście rzucenia okiem na osobistości przechodzące przez trawnik w drodze na posiłek i może nawet potykające się o bramki do krokieta, które pozostawiono na trawniku dla efektu naturalności. W palarni jeden czy dwa Elzeviry (*Elzevire – rodzina drukarzy z XVI i XVII wieku. Elzeviry – starodruki ) pozostawiono niedbale otwarte, jakby pani i pani Lucas właśnie czytali dzieła Persiusza czy Juvenala gdy przybył pierwszy gość. I w końcu w pokoju muzycznym, którego zwykle nie otwierano przy takich okazjach, stały świeże kwiaty, fortepian także był otwarty i gdyby ktoś nie zauważył Elzevirów w palarni, rozsądni pierwsi goście, którzy tu zajrzeli mieliby prawo wyobrażać sobie, że pani Lucas jeszcze przed minutą przebiegała wzrokiem przez ostatni akt Zygfryda.
W końcowej inspekcji Luci towarzyszył jej guru, gdyż stanowił on część domowych dramatis personae i chciała, aby można go było „odkryć” w specjalnym namiocie. Wskazała mu proponowane miejsce tego „odkrycia.”
– Zapewne pierwszą osobą jaką tu wprowadzę będzie lady Ambermere – powiedziała – bo znana jest ze swej punktualności. Bardzo chce cię poznać i czy nie byłoby wspaniale, gdyby okazało się, że już się wcześniej spotkaliście? Jej mąż był gubernatorem Madrasu, wiele lat mieszkała w Indiach.
– Madrasu, łaskawa pani? – spytał guru. – Ja też znam Madras, wiele mrocznych dusz tam jest. Mieszkała w Rezydencji Brytyjskiej?
– Tak. Mówi, że Kipling nic nie wie o Indiach. Będziecie mieli mnóstwo tematów do rozmowy. Aż chciałabym móc usiąść przy was na podłodze i słuchać, o czym mówicie.
– To będzie wielka przyjemność – powiedział guru z namysłem. – Kocham każdego kto kocha mój wspaniały kraj.
Nagle zatrzymał się i uniósł ręce nad głowę dłońmi na zewnątrz.
– Dziś są wspaniałe wibracje – powiedział. – Przez cały dzień czuję, że w drodze są jakieś słowa od Przewodników, jakieś wielkie, świetliste przesłanie.
– Och, byłoby wspaniale gdyby dotarło do ciebie w środku mojego przyjęcia! – powiedziała Lucia z entuzjazmem.
– Ach, łaskawa damo, wielkie słowa nie tak przychodzą. Zjawiają się w ciszy i samotności. Łaskawa dama wie o tym równie dobrze jak jej guru.
W duszy Luci toczyła się walka między czystym guruizmem a wymogami społecznymi. Guruizm podpowiadał, że powinna być wniebowzięta na myśl o nadchodzącej wielkiej idei i powinna uśmiechnąć się natychmiast na jego pragnienie samotności i ciszy, podczas gdy dusza ważnej osoby w towarzyskim kręgu szeptała, że już znęciła lady Ambermere spotkaniem z braminem wysokiej kasty. Z kolei Olga Bracely miała być gościem bardziej olśniewającym niż lady Ambermere czy guru; z pewnością jej obecność wystarczy aby to przyjęcie zostało uznane za niedoścignione. A gdyby spróbowała przymusić guru aby nie pogrążał się w samotności i ciszy, mogła wywołać straszliwe skutki, łącznie z tym, że mógłby zechcieć wrócić do czarnej dziury, z której go wykopała, czyli domu biednej Daisy Quantock. Sama myśl o tym była nieznośna, bo kiedy mieszkał u niej, ona postrzegała siebie jako szafarkę tajemnic Wschodu, Mistrzynię Omizmu w Riseholme. Tak naprawdę guru był jej sierpniową atrakcją i nie byłoby dobrze stracić go przed końcem lipca i płonąć z gniewu na widok całego Riseholme pielgrzymującego do Daisy. Była w nim w tej chwili stanowczość objawiająca się wąskimi ustami; czuła, że postawiony pod ścianą może ją bez żalu porzucić. Poczuła, że musi ustąpić, więc postanowiła to zrobić jak najgodniej.
- Ach tak – powiedziała. – Wiem, że to święta prawda. Kochany guru, idź do Hamleta, tam nikt nie będzie cię nachodził. Ale proszę obiecaj mi, że wrócisz, jeśli przesłanie nadejdzie nim lady Ambermere nas opuści.
Ruszył w stronę domu, którego drzwi frontowe właśnie otwierano na przyjęcie lady Ambermere, która instruowała „swoich ludzi” o której mają po nią przyjechać – i uciekł do Hamleta stukając po dębowych schodach obcasami swych klapek. Oddzielił się miękko od mrocznych duchów z Madrasu i zabezpieczył się dodatkowo przekręcając klucz w drzwiach. Nigdy nie jest wskazane pojawiać się jako bramin z najwyższej kasty z Benares przed kimś, kto znał Indie od podszewki, bo mogłoby to nie iść w parze z jej pojęciem jak taka osoba powinna wyglądać.
Wkrótce po przybyciu lady Ambermere zaczęli schodzić się inni goście, a ona, zamiast udać się do specjalnego namiotu dla wybrańców zajęła strategiczną pozycję pośrodku trawnika, skąd mogła lustrować każdego przez lornetkę z szylkretową rączką. Trzymała przy sobie Pepina, który rzucał się w przód by ściskać dłonie gościom żony, po czym rzucał się w tył wracając do jej boku. Biedna panna Lyall stała za jej krzesłem i od czasu do czasu zgodnie z poleceniem patronki to podawała jej pelerynę, to rozkładała parasol czy poprawiała podnóżek i podnosiła oraz stawiała na powrót mopsa. Przez cały ten czas lady Ambermere prowadziła majestatyczny monolog.
– Ma tu pani ładny ogródeczek, pani Lucas – powiedziała – choć raczej niedogodnie mały. Pani trawnik do krokieta chyba nie ma pełnego rozmiaru, no i brak kortu tenisowego. Ale sądzę, że ma pani jakiś pasek trawy którego używa pani do gry w kręgle, prawda? Przejdę się teraz z panią i obejrzę pani dominium. Niech pani postawi mopsa na trawie, panno Lyall, niech sobie pobiega. Widzi pani, chce się pobawić kulą do krokieta. Proszę mu ją potoczyć, żeby za nią pobiegł. Wielkie nieba, a któż to nadjeżdża ścieżką w wózku inwalidzkim z tak oszałamiającą prędkością? Ach, już widzę, to pani Weston. Nie powinna tak pędzić. Gdyby mops zabłądził na ścieżkę, mogłaby go rozjechać. Proszę szybko go podnieść, panno Lyall, póki ona nie przejedzie. A oto jest i pułkownik Boucher. Jeśli przyprowadził swoje buldogi, będę zmuszona poprosić go, by je zabrał. Napisałabym się herbaty, panno Lyall, z dużą ilością mleka, niezbyt mocnej. Dla mopsa biszkopt czy coś podobnego i spodeczek śmietanki lub czegoś w tym rodzaju.
– Może przejdzie pani do palarni i tam wypije herbatę, lady Ambermere? – zaproponował Pepino.
– Do palarni? – spytała. – Jakie to dziwne, nakrywać do herbaty tam, gdzie się pali.
Pepino wyjaśnił, że od pięciu czy sześciu lat nikt nie używał palarni jako miejsca do palenia papierosów.
– Ach, skoro tak, to pójdę – oznajmiła. – Proszę lepiej przyprowadzić też mopsa, panno Lyall. Tu jest bramka do krokieta. Dobrze, że ją zauważyłam, bo mogłabym się potknąć. Och, więc to jest właśnie palarnia? Czemu kładziecie sitowie na podłodze? Proszę postawić mopsa na krześle, panno Lyall, bo może pokłuć sobie łapy. Książki także, jak widzę. Ta otwarta jest bardzo stara. To poezja łacińska. Biblioteka w Dworze słynie we swojej kolekcji klasyki. Kolekcjonował ją pierwszy wicehrabia i liczy tysiące wolumenów.
– Rzeczywiście, to wspaniała kolekcja – rzekł Pepino. – Nie mogę się od niej oderwać ilekroć jestem w Dworze.
– Nie dziwię się. Ja sama jestem wielką studentką i często spędzam tam poranek, nieprawdaż, panno Lyall? Powinien pan dać te okna do wymiany szkła, panie Lucas. W pochmurne dni zapewne nic tu nie widać. A przy okazji, pańska dobra żona powiedziała mi, że na przyjęciu będzie zapewne obecny niezwykły Indus, bramin z Benares, jak twierdziła. Chętnie porozmawiałabym z nim przy herbacie. Proszę z łaski swojej obrać dla mnie brzoskwinię, panno Lyall.
Pepino słyszał o rejteradzie guru z powodu oczekiwanej wiadomości od Przewodników i zaczął wyjaśniać to lady Ambermere, która nie słuchała go wcale, lustrując brzoskwinie przez swą lornetkę.
– Ta najbliżej mnie wygląda na jadalną – powiedziała. – Nadal nie widzę nigdzie panny Olgi Bracely, choć powiedziałam jej wyraźnie, że będę tu dziś po południu, a ona powiedziała, że pani Lucas zaprosiła i ją. Śpiewała wczoraj wieczorem w Dworze, bardzo zacnie rzeczywiście. Jej mąż, pan Shuttleworth, jest kuzynem zmarłego lorda.
Podczas tej przemowy Lucia weszła do palarni i usłyszała te straszne słowa. W tej chwili wolałaby zupełnie nie zostawiać zaproszenia dla Olgi Bracely niż wspomnieć w nim również o panu Bracely. Ale była to jedna z tych rzeczy w życiu których cofnąć się nie da i skoro nie było sensu tracić sił na żal, tym bardziej pragnęła żeby Olga przyszła, bez względu na to, jak nazywa się jej mąż. Wzięła się w garść i stawiła czoło sytuacji.
–Pepino, dbasz o lady Ambermere? – spytała. – Droga lady Ambermere, mam nadzieję, że nie czuje się pani zaniedbywana.
– Bardzo przyzwoita brzoskwinia – powiedziała lady Ambermere. – Południowa ściana mojego ogrodu jest nimi pokryta, a mają one szczególnie delikatny smak. Dwór słynie z brzoskwiń. Zrozumiałam, że będzie tu dziś panna Bracely, pani Lucas. Nie mogę sobie wyobrazić, co ją tak długo zatrzymuje. Ja zawsze słynęłam z punktualności. Wypiłam moją herbatę.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 07 Paź, 2024 22:26
|
|
|
Chyba absolutnie nic nie pójdzie zgodnie z czyimikolwiek oczekiwaniami |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 08 Paź, 2024 06:44
|
|
|
Wiesz jak to jest z planowaniem, zwłaszcza tego, co ktoś zrobi. Lucia mogła tylko nakazać założyć gościom najlepsze hightum, a i to nie wszystkim |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Wto 08 Paź, 2024 11:02
|
|
|
Tu się w bardzo gwałtowny sposób zetkną oczekiwania Luci, Olgi, lady A. i Jurusia , nie mówiąc o biednej Daisy niecierpliwie oczekuję dalszego toku wydarzeń |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 08 Paź, 2024 22:28
|
|
|
O tak. I jeszcze guru do tego wszystkiego, on i jego Przewodnicy
Przyjęcia ciąg dalszy, a bohaterką jest tym razem ani Weston i jej bystre oko -
Na trawniku na przed domem było teraz ciasno od ludzi w hightum, a lady Ambermere wychynęła znów z palarni i obejrzała wszystko z wyraźnym niezadowoleniem. Nadeszły właśnie dwie panny Antrobus i podbiegły w podskokach do gospodyni.
– Jesteśmy okropnie spóźnione – powiedziała starsza – ale to wszystko wina Świnki.
– O nie, Gąsiu, to twoja wina – powiedziała młodsza. – Jak możesz być tak niedobra i zwalać winę na mnie? Droga pani Lucas, cóż za cudowne przyjęcie, możemy pograć w kręgle?
Lady Ambermere patrzyła na ich oddalające się plecy gdy biegły ze splecionymi ramionami w stronę toru do kręgli.
– A cóż to za młode damy? – spytała. – I czemu Świnka i Gąsia? Panno Lyall, proszę nie puszczać mopsa do kul do kręgla. Są bardzo ciężkie.
W innej części ogrodu pani Antrobus powoli przechodziła od grupy do grupy, a jej trąbka gwałtownie szukała pożywki nowin. Lecz rozmowy nie były tak zróżnicowane jak zwykle, bo w towarzystwie dominował duch intensywnego oczekiwania na pojawienie się panny Bracely, więc konwersacje były raczej urywane i przypadkowe. Mówiono też, że tajemniczy Indus, którego w ostatnim tygodniu był widziany tu i tam, rzeczywiście mieszka u pani Lucas, więc czemóż nie ma go na przyjęciu? Jeszcze bardziej nieprawdopodobna, choć nie tak interesująca, była nieobecność pana Jurusia. Co takiego mogło się stać, że nie biegał tu i tam wykonując polecenia gospodyni i nie był duszą towarzystwa? Na próżno pani Antrobus szła swoim ślimaczym, metodycznym kursem szukając odpowiedzi na wszystkie te zagadki, a pani Weston w szybszym tempie krążyła w swoim wózku od grupki do grupki, wszędzie tam, gdzie ludzie wydawali się rozmawiać z większym ożywieniem. Niczego się nie dowiedziała i pani Antrobus niczego się nie dowiedziała i w zasadzie jedyne informacje na interesujący wszystkich temat pochodziły od samej pani Weston. Miała rumianą, ładną twarz i niezwykle imponujący sposób mówienia, jakby zawsze przekazywała informacje najwyższej wagi. Jej głos z natury był czysty i głośny, nie musiała więc podnosić go nawet kiedy zwracała się do pani Antrobus. Jej bogactwo dyskursywnych detali było niezrównane, a ona sama uchodziła na najlepszą obserwatorkę w Riseholme.
– Ostatni raz widziałam pannę Bracely – zaczęła tak, jakby składała zeznanie w sądzie – dziś trochę po wpół do pierwszej. Musiało być po wpół do pierwszej, bo kiedy wróciłam do domu, była za kwadrans druga, a byłam od domu jakieś sto jardów kiedy ją zobaczyłam. Kiedy tylko ją zobaczyłam, powiedziałam do mojego ogrodnika, Henry’ego Lutona, który mnie popychał – on jest synem starej pani Luton, która miała sklep rybny, a kiedy umarła rok temu zaczęłam brać ryby z Brinton, bo nie podoba mi się wygląd osoby, która przejęła sklep, a Henry zamieszkał ze swoją ciotką. To siostra jego ojca, nie matki, bo pani Luton nie miała siostry, brata też zresztą nie. No więc mówię do Henry’ego: możesz pchać mnie trochę wolniej, bo i tak jesteśmy spóźnieni, minuta czy dwie nie zrobi żadnej różnicy. Nie, proszę pani, odpowiedział Henry dotykając czapki i zaczęliśmy jechać wolniej. Panna Bracely znajdowała się wtedy przy stawie z kaczkami i właśnie wchodziła między wiązy. Miała na sobie zwyczajną poranną sukienkę; była ciemnoniebieska, w podobnym odcieniu jak pani pelerynka, pani Antrobus, a może trochę ciemniejsza, bo słońce ją rozjaśniało. Całkiem zwyczajna sukienka, nic wystawnego. I popatrzyła na zegarek na nadgarstku i chyba potem poszła trochę szybciej, jakby była spóźniona tak jak ja. Ale nie mogłam pojechać wolniej niż już jechałam, bo i tak już prawie pełzłam, a zanim zeszła z błoń, dojechałam do końca Church Lane i choć gwałtownie odwróciłam głowę, o tak, w ostatniej chwili żeby obserwować ją do końca, ona zaledwie zeszła z błoń na drogę i krzak laurowy na rogu ogrodu pułkownika Bouchera – nie, ogrodu wikarego - mi ją zasłonił. A gdyby mnie ktoś pytał….
Pani Weston przerwała na moment, kiwając głową w górę i w dół aby podkreślić wagę tego, co powiedziała i podnieść oczekiwania pani Antrobus na następne słowa na wyżyny.
– A gdyby mnie ktoś pytał, gdzie moim zdaniem ona szła i co zamierzała robić – ciągnęła – to uważam, że szła na lunch i że to było do jednego z tych domów tutaj, po drugiej stronie drogi, bo na błoniach kierowała się w ich stronę. Cóż, są tam trzy domy: pani Quantock i tam na pewno nie poszła, bo inaczej pani Quantock by nam o niej opowiedziała, pułkownika Bouchera, ale i tam nie szła, bo pułkownik też by się pochwalił, a nie muszę wam mówić, do kogo należy trzeci dom.
Pani Antrobus nie całkiem nadążała za tym potężnym rozumowaniem.
– Ale pułkownik Boucher i pani Quantock są tu dziś, prawda? – powiedziała.
Pani Weston natężyła głos.
– To właśnie chcę powiedzieć – ogłosiła – ale kogo nie ma, a powinien być i gdzie jest jego dom?
Powszechnie uznano, że pani Weston trafiła w sedno. Jakie dokładnie było to sedno nikt nie rozumiał, bo nie wyjaśniła, czemu Olga Bracely i Juruś byli nieobecni. Ale wkrótce nadszedł finał, celne trafienie w sam środek tarczy.
– No więc jadła lunch z panem Jurusiem – powiedziała pani Weston, po raz pierwszy wymawiając jego imię dla lepszego efektu dramatycznego – potem widziano ich w ogrodzie. A potem, kiedy przyszedł czas, żeby tu przyjść, pan Juruś musiał przypomnieć, że przyjęcie jest hightum nie tightum, a panna Bracely nie miała na sobie moim zdaniem ani hightum, ani nawet tightum, tylko scrub. Jestem pewna, że spytała go: czy to będzie huczne przyjęcie, panie Pilson? A on nie mógł niż ją powiadomić, bo wszyscy otrzymaliśmy wiadomość, że to będzie hightum – moje dotarło około południa – nie mógł zrobić nic innego, tylko odpowiedzieć: O tak panno Bracely, owszem. Wielkie nieba – powiedziała zapewne ona – a ja mam na sobie tę starą szmatę. Muszę wrócić do Ambermere Arms i kazać służącej – bo drugim samochodzie przywiozła pokojówkę – i kazać służącej żeby przygotowała mi coś porządnego. A on powiedział: ale to będzie spory kłopot dla pani – czy coś w tym rodzaju, bo nie udaję, że słyszałam ich rozmowę, a ona odpowiedziała: Och, panie Pilson, ale ja muszę włożyć coś porządnego i byłoby bardzo miło gdyby pan na mnie zaczekał i żebyśmy poszli razem. Tak ona powiedziała.
Pani Weston dała ogrodnikowi znak do odjazdu, chcąc opuścić scenę w chwili najwyższego napięcia.
– I właśnie dlatego oboje się spóźniają – powiedziała i odjechała w kierunku trawnika do kręgli.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Śro 09 Paź, 2024 09:22
|
|
|
O kurcze, jak to cudnie, kiedy ktoś jak nie usłyszy, to sobie dośpiewa |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 09 Paź, 2024 21:11
|
|
|
No dobrze, to sprawdźmy, czy przyjęcie Luci skończyło się sukcesem, czy katastrofą
Minuty płynęły, a wciąż nie pojawiał się nikt, którego obecność usprawiedliwiałaby bezwzględny wymóg hightum, ale stopniowo Lucia, która poniosła całkowitą porażkę usiłując zwabić lady Ambermere do sali tronowej, zaczęła zauważać pewne przerzedzenie na swoich trawnikach. Wyglądało na to, że jej goście jeszcze się nie rozproszyli, bo do siódmej było jeszcze daleko, poza tym nikt nie był tak źle wychowany żeby wyjść bez uścisku dłoni i podziękowania za uroczy wieczór. Ale z całą pewnością trawniki zaczynały świecić pustkami, a ona nie była w stanie wyjaśnić tego nadzwyczajnego fenomenu, póki nie znalazła się w pobliżu okna jej pokoju muzycznego. Zajrzała do środka i zobaczyła, że nie tylko wszystkie krzesła są w nim zajęte, ale ludzie stoją w pełnych oczekiwania grupkach. Przez moment serce jej mocno zabiło… Czy to możliwe, że Olga przybyła i przez jakąś pomyłkę trafiła wprost tutaj? Byłaby to wymarzona okoliczność, ale zgasła jak promień słońca na tym przyjęciu, które raptownie zaczęło dla niej przypominać koszmar – bo wszyscy, nie tylko lady Ambermere, głośno zastanawiali się kiedy przyjdzie guru i kiedy panna Bracely zaśpiewa.
W chwili gdy przystanęła, okno zostało otwarte i wyjrzała z niego głowa nieznośnej Świnki.
– Och, pani Lucas – powiedziała – Gąsia i ja mamy wspaniałe miejsca, a mama siedzi blisko fortepianu, skąd będzie świetnie wszystko słyszała. Obiecała zaśpiewać Zygfryda? Pan Juruś będzie jej akompaniował? Jaka to pyszna niespodzianka; ależ była pani sprytna że nikomu nic nie powiedziała!
Lucia ukryła wściekłość pod żartobliwością kiedy pobiegła przez hall do pokoju muzycznego.
– Nierzeczni goście! – zawołała. – Natychmiast wszyscy przyjdźcie do ogrodu! To ma być garden party, a ja w głowę zachodzę, gdzie wy się wszyscy podzialiście. O co chodzi z tym śpiewem i graniem? Ja nic o tym nie wiem.
Zagoniła pełen niedowierzania tłumek do ogrodu, wszystkich co do jednego w swoich hightum, tylko po to, że zderzyć się z nadciągającą lady Ambermere z panną Lyall i mopsem.
– Będziemy się zbierać, panno Lyall – mówiła. – Proszę z łaski swojej iść po moich ludzi. Ach, jest i pani Lucas. Było przemiło, dziękuję, do widzenia. Pani uroczy ogródek. Tak.
– Och, ale jest bardzo wcześnie – zaprotestowała Lucia. – Nie ma nawet szóstej.
– Rzeczywiście – powiedziała lady Ambermere. – Było naprawdę przemiło.
I ruszyła za panną Lyall do ogrodu Szekspira.
Wkrótce stało się potwornie oczywiste, że inni goście podzielali konkluzję lady Ambermere odnośnie rozkoszy tego popołudnia i konieczności powrotu do domu. Pułkownik Boucher musiał otrząsnąć się z podekscytowania przyjęciem wyprowadzając buldogi na spacer, Świnka i Gąsia wytłumaczyły matce, że nikt nie będzie śpiewał i wybuchami srebrzystego śmiechu usiłowały zagłuszyć jej oburzenie, a już za chwilę Lucia cierpiała srodze na widok pani Quantock zasiadającej na jednym z tronów przeznaczonych dla wyższych celów i Pepina siedzącego na drugim, podczas gdy kilku innych gości snuło się po trawniku z bezcelowością jesiennych liści. Z guru medytującym nadal na górze i podejrzaną nieobecnością Olgi Bracely, nie miała już siły zastanawiać się, co się stało z Jurusiem. Nigdy przez wszystkie lata swojej posługi nie omieszkał trwać przy jej boku podczas całego garden party, załatwiać jej spraw jak potykający się Hermes, zaganić stadek gości, jeśli wolała ich mieć w tej, a nie tamtej części ogrodu jak wierny owczarek i wracać do nogi w oczekiwaniu na dalsze polecenia. Lecz dziś po Jurusiu pozostała tajemnicza pustka, bo ani nie prosił o urlop, ani nie przysłał żadnego wyjaśnienia swej nieobecności, choćby byle jakiego. Gdyby był, powstrzymały choć lady Ambermere, jedyny kamień węgielny tego przyjęcia, od odjazdu z czymś, co można było nazwać prychnięciem i powtarzałby Luci jak jest cudowna i jak wspaniałe przyjęcie wydała. Mając widoki na dwoje wspaniałych gości nie zapełniła żadnych dodatkowych rozrywek: nie było magika z Brinton, ani tria młodych dam grających na banjo, ani nawet łagodnych tresowanych gołębic, które prześlicznie gruchały i na rozkaz spacerowały po wyciągniętych palcach swojej właścicielki, jeśli miały na to ochotę. Nie było niczego, co usprawiedliwiałoby hightum, a nawet niewiele uzasadnienia dla tightum. Na całej „zakurzonej pustyni twarzy” widniało wypisane scrub.
Jednak około wpół do siódmej zaczęły dziać się cuda i bez zapowiedzi do ogrodu wszedł guru. Zapewne widział odjazd wielkiego samochodu, jego szofera i lokaja i panny Lyall i lady Ambermere i mopsa i dzięki intuicyjnej przenikliwości domyślił się, że madraskie niebezpieczeństwo minęło. Miał na sobie nowe czerwone pantofle, wspaniały turban i ekstatyczny uśmiech. Lucia i Daisy powitały go okrzykami radości, a pozostali goście, te snujące się jesienne liście, zostali jakby porwani przez jakąś niezwykłą miotłę i zgarnięci w stos przed nim. Było i Wielkie Przesłanie, Słowo Mocy pełne Miłości i Pokoju. Nikt jeszcze nigdy nie słyszał takiego Słowa…
A potem, nim jeszcze wszyscy zdążyli poczuć dreszcz emocji, drzwi domu otwarły się raz jeszcze i weszli przez nie Olga Bracely i Juruś. Prawdą było, że ona miała na sobie nadal poranną niebieską sukienkę, którą pani Weston podsumowała jako scrub, ale był to idealnie nowy scrub i gdyby nawet był od góry do dołu pokryty paryskimi metkami, jego pochodzenie nie byłoby jaśniejsze…
– Droga pani Lucas – powiedziała. – Pan Juruś i ja jesteśmy okropnie spóźnieni i całą winę za to biorę na siebie. Mecz krokieta nie mógł się za nic skończyć, a w moim życiu kieruję się tylko jedną zasadą, a mianowicie żeby kończyć partię krokieta bez względu na wszystko. Przepuściłam kiedyś sześć pociągów, żeby tylko dokończyć partię. A pan Juruś był taki niemiły: nie dał mi nawet filiżanki herbaty ani nie pozwolił się przebrać, tylko zaciągnął mnie tu, żebym panią poznała. Ale wygrałam!
Jesienne liście zmieniły się na powrót w zielone i żywotne, gdy Juruś poszedł po jakąś przekąskę dla swej poskromicielki i wszyscy zostali sobie przedstawieni. Z największą uległością, tak nieoczekiwaną u Osobistości gwiazda dała się zaprowadzić do namiotu tronowego: przyznała się, że stała na palcach i zaglądała do ogrodu pani Quantock i chciała tak bardzo zobaczyć, jak jest po drugiej stronie muru. A przecież i ten ogród – czy mogłaby obejść każdy jego zakątek kiedy skończy tę najwspanialszą na świecie brzoskwinię? Tak się cieszyła, że nie wypiła herbaty u pana Jurusia: on nie poczęstowałby jej tak pyszną gruszką…
Teraz goście którzy zrejterowali w swoich hightums i stali wciąż na wiejskich błoniach wygłaszając raczej sarkastyczne uwagi o kompletnej klapie przyjęcia Luci, nie mogli nie zauważyć jak Olga i Juruś wychodzą z domu tego ostatniego i idą prosto w kierunku Domu Przy Zagajniku, a pani Antrobus, która w rekompensacie za słaby słuch miała znakomity wzrok, zobaczyła jak tam wchodzą i natychmiast przypomniała sobie, że zostawiła u Luci parasol. W następnej chwili maszerowała już prosto w jego stronę. Następną, która zorientowała się w sytuacji była pani Weston i choć musiała jechać dookoła w swoim wózku, minęła panią Antrobus sto jardów przed domem, a jej pretekstem do powrotu było, że Lucia obiecała jej pożyczyć książkę o Antonio Caporellim (czy może Caporelto?)
Zatem drzwi ogrodu otworzyły się ponownie i wpuściły panią Weston. Olga w tym czasie obeszła go już cały i czy może zobaczyć też dom? Mogła. Był tam ładny jest pokój muzyczny. Na etapie, kiedy to pani Weston wpadła do ogrodu, było już jakby otwarły się jakieś śluzy i tłum, który podążał za nią, wdarł się do ogrodu szekspirowskiego, a ogon syreny, w którym ukryty był dzwonek elektryczny, jeszcze nigdy nie doświadczył tak gorączkowego użytkowania. Przyciśnięcie za przyciśnięciem wzywało pomocy, a wkrótce przestano w ogóle podawać preteksty do powrotu, a i pokojówka nawet nie zwracała na nie uwagi. Pułkownik Boucher mógł powiedzieć, że zostawił buldoga, pani Antrobus trąbkę, jedna panna Antrobus (Świnka) sznurówkę, a druga (Gąsia) łyżkę do butów: ale w tym błyskawicznym powrocie goście, którzy na błoniach wygłaszali tak sarkastyczne uwagi na temat przyjęcia, teraz prześcigali się w powrocie na scenę będącą obiektem ironii. Wiadomo było, że panna Olga Bracely wstąpiła w te bramy a ci, którzy weszli w nie zaraz za nią spotkali też guru.
Olga była w pokoju muzycznym kiedy tłum także go wypełnił. Ludzie byli jej przedstawiani i od razu zasiadali na najbliższych krzesłach. Pani Antrobus zajęła ponownie swoje poprzednie miejsce przy fortepianie. Wszyscy wydawali się na coś oczekiwać i stopniowo ciężar ich tęsknoty dotarł do Olgi. Czekali i czekali i czekali tak jak ona poprzedniego wieczoru czekała na papierosa. Spojrzała na fortepian, a publiczność westchnęła z radości. Spojrzała la Lucię, a ta nic nie powiedziała, tylko głęboko westchnęła. Była jedyną osobą w pokoju, która stała, prócz gospodyni i ogrodnika pani Weston, który ustawił wózek swej pracodawczyni w pozycji dogodnej do słuchania. Nie była zbyt zachwycona, ale przecież…
– Chciałaby pani żebym zaśpiewała? – zapytała Lucię. – Tak? Ach, widzę nuty Zygfryda. Czy pani gra?
Lucia nie mogła już uśmiechnąć się bardziej.
– Czy to bardzo trudne? – spytała. – Dam radę, Jurusiu? Mam spróbować?
Opadła na krzesełko przy fortepianie.
– Ja zaczynam? – spytała widząc, że Olga otworzyła nuty na powitaniu Brunhildy, które Lucia tak pilnie ćwiczyła przez cały ranek.
Nie otrzymała odpowiedzi. Stojąca przy niej Olga nabrała teraz zupełnie innego wyglądu. Dotychczasową pogodę i radość zastąpiła aura skoncentrowanej, intensywnej powagi, której Lucia nie rozumiała. Patrzyła prosto przed siebie, koncentrując się i nie zwracając najmniejszej uwagi na Lucię i wszystkich innych.
– Raz, dwa – powiedziała Lucia. – Trzy. Teraz.
I gwałtownie zanurkowała w morzu półósemek. Olga otworzyła usta i zamknęła je na powrót.
– Nie – powiedziała. – Jeszcze raz.
I zagwizdała motyw.
– Och! Strasznie trudne! – powiedziała Lucia zaczynając od początku. – Jurusiu! Odwracaj!
Juruś odwrócił, a Lucia licząc sobie pod nosem zrobiła niezrównany bałagan na klawiaturze.
Olga odwróciła się do akompaniatorki.
– Mogę spróbować? – zapytała.
Usiadła przy fortepianie i zrobiła jakiś szkic akompaniamentu, upraszczając, ale zachowując istotę. A potem zaśpiewała.
Koniec rozdziału siódmego
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 10 Paź, 2024 13:06
|
|
|
Trzykrotko , jeżeli mogę - nie półósemki tylko szesnastki po naszemu
Bardzo interesujące przyjęcie, a kto wie co będzie dalej obstawiam, że guru zetknął się z lady A. w Indiach w sposób dla niego wysoce obciążający w świetle prawa, a być może przez to musiał z Madrasu dać dyla No i liczę, ze Lucia wykopyrtnie się na akompaniamencie |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 10 Paź, 2024 13:27
|
|
|
Już się wykopyrtnęła, sama primadonna sobie akompaniuje.
Dzięki Liczę na dalsze uwagi, bo nie jestem z muzyką technicznie obeznana, a tam potem jeszcze będą rozmowy na ten temat. Szesnastki naniesiemy
Sprawy z guru też niedługo będą miały finał |
|
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 10 Paź, 2024 17:28
|
|
|
Trzykrotka napisał/a: | Już się wykopyrtnęła, sama primadonna sobie akompaniuje. |
No faktycznie |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 11 Paź, 2024 07:00
|
|
|
Prawda, że rejterada gości, a potem powrót po parasole i książki były urocze? Tylko lady ma w plecy, za wcześnie odpuściła. Ani guru, ani primadonny. |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 11 Paź, 2024 12:26
|
|
|
Riseholme w objęciach jogi, oraz tajemnicy - kto kupił Stary Dom?
Rozdział ósmy
Przez cały sierpień guruizm przejął królowanie nad życiem kulturalnym Riseholme, a kapłanką i szafarką jego tajemnic była Lucia. Nigdy wcześniej nie rządziła z tak niebotycznych szczytów, ani nie posiadała tak bezpiecznej supremacji. Nikt nie miał dostępu do guru inaczej jak tylko przez nią: wszystkie lekcje odbywały się w palarni, a on medytował tylko w Hamlecie lub w zacisznej altanie na końcu ścieżki złotokapów. Kiedyś spróbował medytować na błoniach, ale Lucia tego nie zaaprobowała i zaprowadziła go, nadal w transie, do domu za rękę.
Lekcje ogromnie się rozrosły, bo prawie wszyscy Riseholmczycy byli teraz na jakimś etapie nauczania, wszyscy prócz Hermy i Ursy, które całą rzecz uznały za „klituś bajtuś” i, w ramach lekkiej kpiny z Jurusia, stawały na środku trawnika na jednej nodze i wstrzymywały oddech. Potem Hermy liczyła raz, dwa, trzy i na całe gardło krzyczały „Om”! Teraz, gdy guru był praktycznie internowany w Domku pod Zagajnikiem, właściwie go nie oglądały, bo nie miały ochotę na garden party w hightum, wybierając drugą rundę golfa, a spotkanie z Lucią następnego dnia było stanowczo pozbawione tematu filozofii Wschodu. Od tej chwili nie była ona świadoma ich egzystencji.
Lucia podczas zajęć otrzymywała teraz od guru indywidualne instrukcje, tak ogromne były jej postępy w jodze, bo potrafiła wstrzymać oddech dłużej niż ktokolwiek inny i do mistrzostwa doprowadziła sześć pozycji, podczas gdy na zajęcia uczęszczali także pierwotni członkowie tych zajęć, czyli Daisy Quantock, Juruś i Peppino. Oni też robili postępy, ale Lucia zostawiła ich daleko w tyle i obecnie, kiedy guru miał jakieś pilne duchowe wezwania, ona sama dawała instrukcje mniej zaawansowanym. W tym celu sprawiła sobie niezwykle twarzową suknię z białego lnu, która sięgała podłogi i miała długie, obszerne rękawy jak komża. Przepasana była srebrnym sznurem z długimi frędzlami i miała guziki z macicy perłowej i kaptur który można było nałożyć na głowę, podbity białym atłasem. Spod rąbka, gdy siedziała i medytowała w naprawdę trudnej pozycji wystawały czubki białych marokańskich pantofli, a Lucia nazywała cały ten strój „szatą nauczyciela.” Grupa, którą miała pod opieką składała się z pułkownika Bouchera, Świnki Antrobus i pani Weston: czasami pułkownik przyprowadzał swoje buldogi, które kładły się i chrapały właśnie tak, jakby też ćwiczyły oddech. Ogólna atmosfera radosnej tajemnicy i duchowego wysiłku otulała ich kojącym balsamem i bez wątpienia ćwiczenia i głębokie oddechy były przynosiły im masę pożytku.
Pewnego wieczoru pod koniec miesiąca Juruś siedział w ogrodzie na pół godziny przed porą ubierania się myśląc o tym, jak bardzo jest zajęty a jednocześnie jak niezwykle młodo i rześko się czuje. Zwykle ten miesiąc, w którym gościł Hermy i Ursy był bardzo męczący i normalnych latach, odjechałby wraz z Foljambe i Dickym na drugi dzień po ich wyjeździe i spędził cichy tydzień w pensjonacie nad morzem. Ale teraz, choć siostry wyjeżdżały następnego dnia rano, nie miał zamiaru udawać się na dobrze zasłużony odpoczynek, mimo, że nie tylko przez cały ten czas był ich gospodarzem, ale robił ogromną ilość innych spraw. Przede wszystkim były codzienne lekcje, które wymagały wiele pracy nad medytacją i ćwiczeniami, a także samej nauki, miał także inną pracę, która w każdym innym roku wyczerpałaby jego energię do cna.
Bo Olga Bracely ostatecznie kupiła ten dom, bez którego czuła, że życie nie jest warte przeżycia i przez cały miesiąc na jej prośbę Juruś działał jak na wpół niezależny nadzorca jego umeblowania i dekorowania. Ogólny projekt zamówiła sama i przesłała z Londynu większość mebli, ale Juruś został zobowiązany do raportowania o jakichkolwiek sztukach starych sprzętów, które zdoła znaleźć i jeśli konieczna była wyprawa, dokonywania ich zakupu wedle własnego uznania. Przede wszystkim jednak wciąż konieczne było zachowanie zupełnej tajemnicy aż dom będzie na tyle gotowy aby ją zdradzić i pod koniec miesiąca całe Riseholme żyło w stanie wyczerpania płynącego z gorączkowej i gwałtownej ciekawości, kto też kupił dom. Juruś posunął się do tego, że przyznał, że wie, ale nawet najbardziej żałośliwe błagania o zdradzenie tożsamości właściciela trafiały do nieczułych, jeśli nie głuchych uszu. Nie dał najmniejszej wskazówki na ten temat i choć te niekończące się wizyty w domu, te poszukiwania mebli, ustawianie ich w najkorzystniejszych miejscach, nadzór nad zakładaniem ogrodu, rozmowy z tapeciarzami, hydraulikami, malarzami, stolarzami i tak dalej zabierały mnóstwo czasu, to ta pyszna tajemniczość i fakt, że robił to dla tej uroczej istoty napełniała jego wysiłki pozytywną energią. Kolejnym czynnikiem, który w połączeniu z tym i ćwiczeniami jogi sprawiały, że czuł się młodszy niż kiedykolwiek, było dyskretne i doskonale pozytywne przybycie jego tupecika. Można było wreszcie pozbyć się strachu o dyslokację zaczesanych pasm. Czuł się tak bezpieczny i niewykrywalny, że przestał nawet nosić kapelusz i wkrótce uznał, że w rezultacie jego włosy stały się gęstsze niż kiedykolwiek. Ale na to było za wcześnie: nieartystycznie byłoby sugerować, że kilka marnych tygodni bez kapelusza mogło wywołać taki efekt.
Siedząc spokojnie po wykonaniu wszystkich prac zastanawiał się, jak przybycie Olgi Bracely wpłynie na gospodarkę tego miejsca. Nie sposób było pomyśleć, że ona, ze swoją urodą, urokiem, sławą i osobowością zajmie jakąś daleką pozycję w jego życiu. Jeśli naprawdę nie planowała korzystać z Riseholme jedynie jako miejsca na odpoczynek i nie brać w ogóle udziału w jego codzienności, trudno było uznać, jakie – prócz pierwszych – będzie grać w nim skrzypce. Ta, która samym przybyciem na pamiętne przyjęcie Luci zmieniła je w jednej chwili z najstraszliwszego scruba (w sensie psychicznym) w najbardziej hightum wydarzenie jakie kiedykolwiek tu widziano, nie mogła schować pod korcem swego znaczenia i dominującej osobowości. Lucia nigdy nie zanotowała tak olśniewającego „wyniku,” jak po spóźnionym przybyciu Olgi, które spowodowało, że jak magnes nad opiłkami żelaza ściągnęło ono wszystkich znikających gości i posłało całe przyjęcie jak rakietę na wyżyny sukcesu towarzyskiego. Całe Riseholme wiedziało, że Olga przyszła (po przegraniu z Jurusiem w krokieta przez całe popołudnie) i cała im gratis taką ucztę, na jaką mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi i to za grube pieniądze. Tylko lady Ambermere, wracającej do Dworu z mopsem i biedną panną Lyall, j nie było to dane i dowiedziała się o wszystkim następnego dnia, bo Juruś specjalnie przyjechał, żeby jej o tym opowiedzieć i spotkał Lucię, jak już stamtąd wychodziła. Jak więc przybycie Olgi wpłynie na życie towarzyskie Riseholme w ogólności, a zwłaszcza jak wpłynie na pozycję Luci? I co powiedziałaby Lucia gdyby wiedziała, dla kogo Juruś tak ciężko pracuje z malarzami i hydraulikami i kupuje tak dużo pożądanych skarbów w Ambermere Arms?
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
|
Tamara
nikt nie jest doskonały...
Dołączyła: 02 Lut 2008 Posty: 20822 Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pią 11 Paź, 2024 13:24
|
|
|
Wspaniałe perspektywy sie rysują przed lokalna społecznością |
_________________ "Mogę nie żyć wcale - ale żyć źle nie zmusi mnie żadna konieczność " - Bujwidowa |
|
|
|
|
Trzykrotka
Dołączyła: 21 Maj 2006 Posty: 20826 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 12 Paź, 2024 10:32
|
|
|
Ostatnie spokojne chwile w Riseholme - nadciąga burza
Prawdę powiedziawszy nie miał odpowiedzi na te wszystkie zagadki: zapowiadały one niepojęte sytuacje, które – choć niepojęte – miały wkrótce nadejść, bo przyjazdu Olgi można było spodziewać się przed październikiem, tą porą małych przyjęć przy herbacie, które rozpoczynały rozliczne uciechy zimy. Czy Olga zasiądzie z nimi w kręgu przy świetle księżyca, któremu Lucia będzie grać część pierwszą Sonaty Księżycowej i wyda na koniec długie westchnienie, jak cała reszta? A czy Lucia, gdy już wszyscy nieco ochłoną z nieodmiennego zachwytu, podejdzie do niej i powie: Olga mia, może kawalątko z Walkirii? Byłoby przemiło. Przy całej swojej wyobraźni, Juruś jakoś nie mógł sobie tego przedstawić.
I czy Olga dobrowolnie przyjęłaby rolę obywatelki drugiego sortu, czy jakoś tak, gdyby Lucia zagrała Portię? Czy Olga dołączy do klasy podstawowego kursu jogi i będzie przyjmować instrukcje od Luci odzianej w Togę Nauczyciela? Czy zaśpiewała wysokie tony w chórze kolędowym, podczas gdy Lucia będzie wybijać takt i mówić dzieląc słowa na sylaby dyktowane rytmem: Wysokie tony za płasko! Moje biedne uszy!? Juruś nie widział żadnej z tych rzeczy, a jednocześnie, gdyby Olga w ogóle nie brała udziału w życiu towarzyskim Riseholme (co było równie nie do pomyślenia), to jaka była alternatywa? Prawda, że powiedziała, że tutaj przyjedzie, bo jest to leniwa dziura, ale Juruś nie brał tego na serio. Wkrótce zobaczy czym było Riseholme gdy zaczynało tętnić życiem porywając ją w jego nurt.
I w końcu, co będzie z nim, jeśli Olga zaświeci jak jasna gwiazda na tym firmamencie? Był świadomy, że już krążył wokół niej jak jakiś zapalony, zachwycony mały księżyc, odciągany z orbity po której dotąd krążył, przez o wiele potężniejszą planetę. A miarę oderwania od starej orbity można było dokładnie ocenić przez fakt, że już trwającemu procesowi odłączenia nie towarzyszyło żadne poczucie kontrprzyciągania przez przeciwne siły. Wspaniała nowa gwiazda żeglująca po niebie przyciągnęła go z potężną siłą, tak samo jak chwilowe zetknięcie z Lucią podczas garden party wyniosło tę ostatnią na wysokości, na jakich jeszcze nie przebywała. Te wysokości wciąż należały do Luci i bez wątpienia nadal tak będzie, póki w ich kosmosie nie pojawi się znów ta wspaniała gwiazda. Wtedy jej blask bez trudu przyćmi każde inne światło i przyciągnie do siebie małe księżyce. A może Lucia zdoła tym czy innym sposobem, czystą siłą woli, przez desperackie i wrogie przejęcie, lub może raczej przez nadzwyczajny takt i spryt zaprzęgnąć wielką gwiazdę do własnego rydwanu? Pomyślał, że desperackie i wrogie przejęcie bardziej przystaje do metod Luci i że te cicha przedwieczorna godzina reprezentuje coś jak ciszę przed burzą.
Tłum. Trzykrotka
c.d.n |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
Na stronach tego forum (w domenie forum.northandsouth.info) stosuje się pliki cookies, które są zapisywane na dysku urządzenia końcowego użytkownika w celu ułatwienia nawigacji oraz dostosowaniu forum do preferencji użytkownika. Zablokowanie zapisywania plików cookies na urządzeniu końcowym jest możliwe po właściwym skonfigurowaniu ustawień używanej przeglądarki internetowej. Zablokowanie możliwości zapisywania plików cookies może znacznie utrudnić używanie forum lub powodować błędne działanie niektórych stron. Brak blokady na zapisywanie plików cookies jest jednoznaczny z wyrażeniem zgody na ich zapisywanie i używanie przez stronę tego forum. | Forum dostępne było także z domeny spdam.info Administracją danych związanych z zawartością forum, w tym ewentualnych, dobrowolnie podanych danych osobowych użytkowników, zgromadzonych w bazie danych tego forum, zajmuje się osoba fizyczna Łukasz Głodkowski.
|