Wysłany: Pon 09 Lip, 2007 12:01 Anna Przedpełska-Trzeciakowska
W ostatnich "Wysokich Obcesach" reportaż o tłumaczce książek Jane Austen
Rozmaitości zwierzęce Jacek Bocheński 2007-07-09
Na osiemdziesięcio lecie Anny Trzeciakowskiej
1. Jubilatka i koń
Proszę sobie wyobrazić słoneczny letni poranek. Proszę sobie wyobrazić polski krajobraz, Mazowsze, zielony gaik przydrożny, pod zielonym gaikiem zieloną łąkę, na zielonej łące konia, przy koniu piękną blondynkę. Piękna blondynka starannie czesze konia-wierzchowca. Robi to pracowicie, powiedziałbym, solennie, rzetelnie, z troskliwością i czułością. A ja, przechodząc, widzę piękną blondynkę czeszącą konia i staję jak wryty. Blondynka z koniem-wierzchowcem, w stroju sportowym, nie przysiągłbym, czy w dżokejce, ale chyba tak - to jest Anna Trzeciakowska.
Wtedy jeszcze (może być środek lat 60.) raczej domyślam się, niż wiem, kto to taki. Rozpromieniam się, składam ukłon, dama grzecznie się odkłania, zainteresowana jednak koniem, nie mną. Rozumiem, że nic tu po mnie, oddalam się z widokiem blondynki i konia w głowie. I taka skojarzona z koniem, zajęta koniem, naznaczona i określona przez konia pozostanie Anna Trzeciakowska na długo w mojej pamięci - sądzę, że nie bez ważnych powodów, a zaraz wyjaśnię jakich.
Koń służy do jazdy wierzchem, ale symbolizuje o wiele więcej: koń oznacza historię, rycerskie zasady, powinność, męstwo, heroizm, symbolizuje tradycję, klasę, elitę, polski dworek, ziemiańskie zabawy, także XIX-wieczną Anglię, której dzieła literackie Anna Przedpełska-Trzeciakowska będzie przekładać, o której sama będzie pisać i która zostanie Jej drugą ojczyzną kulturalną.
Proszę się nie dziwić, że do dzisiaj, gdy przymykam oczy, widzę Jubilatkę z koniem i w dżokejce, choć może się mylę, może dżokejki tam pod gaikiem na zielonej łące wcale nie było, tylko ją sobie wymyślam.
Sęk w tym, że Jubilatka to jest taka osoba, która, gdyby było trzeba, mogłaby założyć na głowę także ułańskie czako. Co ono symbolizuje, mówić nie muszę. Anna Trzeciakowska napisała kiedyś: 'O patriotyzmie nigdy się w naszym domu nie mówiło, podobnie zresztą jak w innych zaprzyjaźnionych rodzinach. Byłoby w tym coś wstydliwego. Nie mówiło się też o uczciwości czy honorze. Tak jak się nie mówi o powietrzu, którym się oddycha'.
W domu nie mówiło się o powinnościach oczywistych, natomiast było się - jak kazała domowa tradycja po matce - platerką, to znaczy chodziło się od dziecka do założonej w XIX wieku Prywatnej Szkoły Żeńskiej im. Cecylii Plater-Zyberkówny na ulicy Pięknej w Warszawie. Budynek szkoły podczas okupacji zajęli Niemcy, ale nauka odbywała się nadal tajnie w domach prywatnych i platerka Hania Przedpełska tak ukończyła gimnazjum. Po latach, już jako Anna Trzeciakowska, absolwentka anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim, erudytka, znakomita tłumaczka, autorka książki o siostrach Brontë, a również wiceprezes Polskiego Pen Clubu, zajmie się we współpracy z byłymi koleżankami platerkami rewindykowaniem, odbudową i ponownym uruchomieniem tej szkoły.
Zapracowana po uszy będzie przez kilka lat dzielić czas między Pen Club i szkołę. A odwożąc mnie czasami swoim samochodem z Pen Clubu na plac Konstytucji, zahaczy raz czy dwa o Piękną, żeby mi pokazać to miejsce w szczególny sposób zapisane kiedyś w życiu młodziutkiej Hani Przedpełskiej i opowiedzieć o Szkole im. Cecylii Plater odradzającej się po więcej niż półwieczu.
Ale mnie z młodziutką platerką Hanią Przedpełską kojarzy się raczej Emilia niż Cecylia Plater. Bo to w tym budynku, w szkole zamienionej na szpital, spełniała swoje patriotyczne obowiązki, o których się nie mówi, siedemnastoletnia sanitariuszka Hania, żołnierz Powstania Warszawskiego. Niedaleko stąd, na barykadzie przy rogu Pięknej i Alej Ujazdowskich, zginął 11 września 1944 roku Jej brat - powstaniec Andrzej. Z tego szpitala na Pięknej po kapitulacji Powstania i uzyskaniu zezwolenia swego dowódcy Hania z pomocą matki wyniosła na noszach zoperowanego przedtem w dramatycznych okolicznościach ojca. Dzięki temu, opuszczając Warszawę w pamiętnym pochodzie ludności cywilnej, ocaleli wszyscy troje.
Niestety, licealistka Hania nie mogła wrócić po wojnie do nauki u platerek. Musiała naukę kontynuować w Kielcach.
I na tym kończę laudacji część pierwszą.
2. Jubilatka i mysz
To będzie przede wszystkim część laudacji wstydliwa dla laudatora, stawiająca go w dwuznacznym lub co najmniej zagadkowym świetle. Otóż było tak. Proszę wyobrazić sobie znowu słoneczny letni poranek, ale inny, lata 70., park Domu Pracy Twórczej w Oborach, alejki między drzewami puste, nikogo tam nie ma. Korzystając z dogodnych warunków, przechadzamy się - ja i moja przyjaciółka, którą zasadniczo ukrywam w pokoju, tak zresztą jak ukrywam materiały redakcyjne podziemnego 'Zapisu' przygotowywane w Oborach do druku.
Mam z pokoju dyskretne wyjście od tyłu wprost do parku, tamtędy wymykamy się niepostrzeżenie z przyjaciółką, by trochę pospacerować, a tą przyjaciółką jest - wypada to wreszcie powiedzieć - biała mysz znaleziona kiedyś w mroźny dzień zimowy na chodniku w pobliżu mego warszawskiego domu, zabrana do mieszkania i odtąd żyjąca w moim towarzystwie, wożona też cichaczem na letnie wakacje do Obór, bo przecież nie zostanie w domu sama bez opieki.
Tak więc spacerujemy sobie o letnim poranku. Moja wierna towarzyszka idzie za mną po ścieżce jak piesek. Nieoczekiwanie spomiędzy drzew wyłania się Anna Przedpełska-Trzeciakowska, widzi nas oboje i staje jak wryta, czyli jak ja wtedy, gdy zobaczyłem piękną blondynkę z koniem.
- Co to jest? - słyszę Jej pytanie, pełne zdumienia, lecz jednocześnie jakby zachwytu i ciepła.
Właśnie, co to jest...? Cóż człowiek przyłapany na spacerze z myszą, w dodatku białą, może na takie pytanie odpowiedzieć?
- To jest mysz - mówię zgodnie z prawdą.
- Aha - mówi Jubilatka, gdy już nieco ochłonęła. - Tak sobie razem chodzicie, to bardzo ciekawe.
Nie ma co, trzeba było szczerze wyjaśnić, jak zawarłem znajomość z przyjaciółką i co nas łączy. W ten sposób, od słowa do słowa, Jubilatka została powiernicą moich tajemnic, również tych dodatkowych z pokoju w Oborach, gdzie pracowałem nad 'Zapisem'.
Obejmuję je tu wszystkie wspólną nazwą spraw mysich, bo nasza wielostronna, do dziś trwająca komitywa z Jubilatką powstała niewątpliwie pod znakiem myszy, od myszy się zaczęła i przynajmniej w latach 70. i 80. miała do pewnego stopnia mysi charakter. Muszę mianowicie dodać, że wprawdzie spacerująca mysz chodziła po ścieżce, ale czasami znikała w niebezpiecznych norach na trawniku, a ja wtedy umierałem ze strachu. Zawsze jednak wracała bez szwanku. Prowadziła więc w zasadzie życie jawne, lecz niekiedy trochę podziemne.
Myślę, że coś podobnego działo się w tamtych czasach z Anną Trzeciakowską, zwłaszcza później, w stanie wojennym. Bo takie to były czasy - wszyscy pamiętamy zaangażowanie Anny Trzeciakowskiej choćby w Komitecie Prymasowskim na Piwnej, pomoc dla internowanych, odwiedziny u więźniów, zawożenie paczek do Białołęki, Barczewa i tak dalej.
Więźniów zawsze trzeba było bronić, również po roku 1989 w Polskim Pen Clubie, gdzie Anna Trzeciakowska stanęła na czele Komitetu do spraw Pisarzy Uwięzionych, a prawdę mówiąc, sama była całym komitetem.
Nie znam nikogo drugiego, kto by tak ofiarnie, uporczywie, a gdy trzeba, natrętnie, chytrze, czasem przymilnie, czasem wręcz bezczelnie wiercił dziurę w brzuchu różnym rządowym i pozarządowym ważniakom, najczęściej niechętnym, aby coś robili, co Polska mogła zrobić dla ulżenia doli dzielnych ludzi więzionych i maltretowanych na odległych kontynentach.
Nasza Jubilatka wymyśliła mianowicie, że nie należy rozpraszać skromnych sił polskich, lecz na przykład skoncentrować je na pomocy prześladowanym Wietnamczykom, i potrafiła wszystkich, kogo trzeba, przekonać do tego pomysłu, począwszy od naszego przyjaciela, ówczesnego prezesa Polskiego Pen Clubu Artura Międzyrzeckiego.
Miałem możność przyglądać się przez lata niezmordowanej walce Anny Trzeciakowskiej na wielu frontach, z udziałem krajowych i międzynarodowych sojuszników o wydobycie z więzień i obozów pracy wietnamskich intelektualistów 'reedukowanych' tam, w szczególności dysydenta-buddysty, pisarza i organizatora wietnamskiego drugiego obiegu, profesora Doan Viet Hoata, który był pozbawiony wolności przez blisko 20 lat. Triumfalnym zakończeniem tych starań i wielkim sukcesem Anny Trzeciakowskiej stał się w roku 1999 przyjazd zwolnionego profesora do Polski jako honorowego gościa na 66. Światowy Kongres Międzynarodowego PEN w Warszawie.
Tu muszę powiedzieć, że nieocenione są zasługi Jubilatki związane ogólnie z organizacją tego Kongresu w bardzo trudnych warunkach dla Polskiego Pen Clubu po śmierci Artura Międzyrzeckiego i wobec pewnych zaburzeń w Międzynarodowym PEN, które dodatkowo komplikowały sytuację. Znaleźliśmy się właściwie bez ludzi skłonnych pracować, bez niezbędnych pieniędzy i przyjaciół (nikt lepiej niż ja nie wie, kochana Haniu, jak piękne cechy charakteru objawiłaś wtedy, i od nikogo nie należy Ci się za to, co zrobiłaś w tym czasie, serdeczniejsze podziękowanie niż ode mnie).
Ale te piękne cechy charakteru i te świetne czynności, o których mówię, miały u Jubilatki, osoby niesłychanie skromnej, zawsze w sobie coś mysiego, chciały niepostrzeżenie, dyskretnie przemknąć i zaraz ukryć się gdzieś w jakiejś norze, żeby nikt o nich nie wiedział i nie mówił, bo o takich rzeczach nie mówi się, jak o powietrzu, którym oddychamy.
W ogóle muszę stwierdzić krótko i węzłowato, że moim związkom z Jubilatką, całej naszej przyjaźni, rozumieniu się w mig, wspólnym działaniom patronowała i patronuje po dziś dzień - oczywiście, mysz. Gdyby nie ona, matka tego wszystkiego sprzed 30 lat w Oborach, nie stałoby się potem wiele różnych rzeczy poza Oborami, zwłaszcza w Pen Clubie, i może nie pisałbym dziś tej laudacji.
3. Jubilatka i pies
Chcę jeszcze odnieść się do sprawy bardzo istotnej, w której osobiście jestem co prawda nie bardzo kompetentny, ale pewnymi płynącymi z tego źródła dobrami czuję się niekiedy przez Jubilatkę autentycznie obdarowywany i dlatego ośmielę się coś na ten temat powiedzieć.
Zadawałem sobie nieraz pytanie, czy piękne cechy Jej charakteru lub Jej osobowości, jak przyjęto dziś mówić, użyjmy jednak terminu klasycznej filozofii: czy Jej cnoty wynikają z Jej religijności. Otóż sądzę, że w pewnej mierze tak jest. Miłość człowieka, leżąca jakby w naturze Anny Trzeciakowskiej, jest być może w jakiejś części miłością Boga i winna być nazywana miłością bliźniego.
Oczywiste zasady postępowania w życiu, gotowość niesienia pomocy, ofiarność, sumienność, lojalność, empatia, wierność, pracowitość, obowiązkowość, nade wszystko dyskrecja, takt i delikatność, wzgląd na możliwą odmienność cudzych natur i norm - czy nie są to elementy postawy chrześcijańskiej, sposób życia i stosunek do ludzi zrozumiały sam przez się u katoliczki Anny Trzeciakowskiej? Jeśli tak, to bardzo chciałbym żyć w takiej katolickiej Polsce, gdzie wzorem katolicyzmu byłby Jej katolicyzm.
Marzę sobie o tym, słuchając naokoło katolików krzykliwych, agresywnych, zawziętych, podejrzliwych, apodyktycznych, nieżyczliwych, oszalałych, przede wszystkim niebudzących zaufania, bo brutalnych i złych.
Ale powtarzam: w tej sprawie nie jestem kompetentny. A zmierzam już do końca laudacji. Oto właśnie trwa jej ostatnia część, której nadaliśmy tytuł 'Jubilatka i pies'. Także w sprawie psa nie czuję się całkiem kompetentny, ponieważ nie uczestniczyłem osobiście w pewnym fatalnym epizodzie z życia psa i Jubilatki, nie znam tego wydarzenia z autopsji, opieram się na relacji. Mam jednak zaszczyt i przyjemność znać osobiście tragicznego bohatera tej smutnej historii - psa Juhasa.
Jest to, po pierwsze, olbrzym. Po drugie, poczciwiec, z którego oczu wyzierają najczystsze intencje, dobre serce i sama szlachetność. Po trzecie, przeciwnik relatywizmu. Z pozoru cichy flegmatyk o naturze refleksyjnej, na ogół zagłębiony w myślach, zapewne zacnych i wzniosłych, skłonny bywa, jak się zdaje, w pewnych sytuacjach do spontanicznej manifestacji uczuć. W tej dziedzinie podejrzewam go wręcz o fundamentalizm. Nie uznaje kompromisów. Jak już, to już.
I oto zdarzyło się tym razem nie w letni poranek, lecz, jeśli się nie mylę, w zimowy wieczór podczas przechadzki na Polu Mokotowskim, że pies Juhas, olbrzym rasy bernardyn, przepełniony uczuciem gorącej miłości do swej pani, zechciał Ją najprawdopodobniej pocałować. W tym celu stanął na tylnych łapach, a przednie oparł w miłosnym zapale na barkach Jubilatki, czego skutek był taki, że Ją natychmiast przewrócił.
Niestety, obrażeniami, jakich doznała, musieli zająć się w szpitalu lekarze. Jubilatka wiele wycierpiała. Jeśli wszystko dobrze się skończyło, to być może głównie dzięki nadprzyrodzonym cnotom wiary i nadziei, które, jak wielokrotnie zauważyłem, z chorób, cierpień i niebezpieczeństw pozwalają Annie Trzeciakowskiej wychodzić zwycięsko. Jest zawsze dzielna, nastrojona optymistycznie i zdumiewająco odporna.
Ale w związku z psem Juhasem, którego historia po raz n-ty nam przypomina prastarą, lecz jakże aktualną prawdę, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, pragnąłbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną cnotę Jubilatki - na Jej tolerancję. Czym wybrukowane jest piekło, to Jubilatka, oczywiście, sama wie najlepiej, bo doznała skutku dobrych chęci psa Juhasa. Jednak mu wybacza! Za istotniejsze uznaje intencje niż czyny. Czasem tak jest sprawiedliwiej. Podobno zresztą pies Juhas czuł się winny i przepraszał, ale nie od tego uzależniła Jubilatka wybaczenie. Warto się nad tym zastanowić.
A mnie pozostaje już tylko przeprosić, że nie wszystko, co na pochwalenie zasługuje, mogłem tu dostatecznie pochwalić. Musiałem coś wybrać, wybrałem zwierzęta.
Dołączyła: 18 Maj 2006 Posty: 51980 Skąd: Babylon 5/Gondor
Wysłany: Pon 09 Lip, 2007 13:09
My to chyba w ogóle powinnysmy jej list dziękczynny napisac Dla Jubilatki
_________________ „But the music is broken, the words half-forgotten, the sunlight has faded, the moon grown old." "We are star stuff. We are the universe made manifest trying to figure itself out."
Jaki piękny tekst, pełen życzliwości, jaka piękna osoba, jaka piękna przyjaźń, jakie piękne wspomnienia...
Ile dobroci w naszej pięknej Caroline, że się z nami podzieliła...
Ja dziś trochę umieram i coś takiego jest mi balsamem na mój zesztywniały kark i drewnianą kończynę. Pani Haniu i pani Carolciu -
Dołączyła: 15 Wrz 2006 Posty: 5614 Skąd: woj. dolnośląskie
Wysłany: Pon 09 Lip, 2007 13:59
Alison napisał/a:
Ja dziś trochę umieram i coś takiego jest mi balsamem na mój zesztywniały kark i drewnianą kończynę.
O, jaki zbieg okoliczności, ja mam dwie drewniane kończyny po wczorajszych spacerach . I spalony dekolt ...Kulturalne teksty o miłych sercu Autorach - jak najbardziej na zakwasy .
Dołączyła: 18 Maj 2006 Posty: 11057 Skąd: Marlborough Mills
Wysłany: Pon 09 Lip, 2007 15:49
Tez chcialabym wyrazic swoja wdziecznosc pani Przedpełskiej-Trzeciakowskiej
_________________ Nie wiemy nigdy, czym i jacy jesteśmy w oczach bliźnich, ale nie wiemy również,
czy istotnie jesteśmy tacy, jakimi wydajemy się sami sobie.
Adresy moich blogów:
I believe we have already met Strona North and South by Gosia
Dołączyła: 18 Maj 2006 Posty: 12194 Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon 09 Lip, 2007 18:15
Wielkie dzięki dla pani Przedpełskiej-Trzeciakowskiej
_________________ And I'm not gonna lie Say I've been alright
'Cause it feels like I've been living upside down
What can I say? I'm survivin'
Crawling out these sheets to see another day
What can I say? I'm survivin'
And I'm gonna be fine I'm gonna be fine
I think I'll be fine
Marijo, dobrze to ujęłaś
Dla pani Anny, stokrotne dzięki za tłumaczenia Przed dziesięciu laty książki JA były dla mnie jak powiew świeżości, od Dumy zaczęła się moja największa miłość, w dużym stopniu dzięki wspaniałemu tłumaczeniu
_________________ Niech moje tchnienie znajdzie w twym sercu schronienie, niech w twej miłości zatraci się moja dusza... Aamir
We wstępie do książki "Middlemarch" napisała:
" To jedna z wazniejszych pozycji w kanonie klasycznej literatury angielskiej i wstyd doprawdy, ze ukazuje sie w Polsce dopiero u progu XXI wieku"
a tak przy okazji czy mozecie mi powiedziec w jakim wydawnictwie ukazało się tłumaczenie DiU (pióra)pani Anny, jakos tak jestem podatna na perswazje i nie chce posiadac innego tlumaczenie skoro wiem od was ze tlumaczenie pani Anny jest najlepsze
a tak przy okazji czy mozecie mi powiedziec w jakim wydawnictwie ukazało się tłumaczenie DiU (pióra)pani Anny, jakos tak jestem podatna na perswazje i nie chce posiadac innego tlumaczenie skoro wiem od was ze tlumaczenie pani Anny jest najlepsze
ale sie powtarzam
Czy Prószyński nie wydawał swojej JA w tłumaczeniach pani Anny? Ja mam inne, stareńkie wydanie, ale chyba właśnie Prószyńskiego operowało tym samym przekładem.
A to padalce! Wydawał w tłumaczeniu pani Ani, po wielokroć. i taka zdrada! Choć ja sobie planuję kiedyś zakup też innego tłumaczenia, do kolekcji
Coś tam Pruszyński margał o potrzebie bardziej współczesnego przekładu. Że niby dla wspólczesnych czytelniczek przekład APT jest zbyt "dated"
_________________ Pamięci wieku XIX, kiedy to literatura była wielka, wiara w postęp -
bezgraniczna, a zbrodnie popełniano i wykrywano ze smakiem tudzież
elegancją.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Na stronach tego forum (w domenie forum.northandsouth.info) stosuje się pliki cookies, które są zapisywane na dysku urządzenia końcowego użytkownika w celu ułatwienia nawigacji oraz dostosowaniu forum do preferencji użytkownika. Zablokowanie zapisywania plików cookies na urządzeniu końcowym jest możliwe po właściwym skonfigurowaniu ustawień używanej przeglądarki internetowej. Zablokowanie możliwości zapisywania plików cookies może znacznie utrudnić używanie forum lub powodować błędne działanie niektórych stron. Brak blokady na zapisywanie plików cookies jest jednoznaczny z wyrażeniem zgody na ich zapisywanie i używanie przez stronę tego forum. Administracją danych związanych z zawartością forum, w tym ewentualnych, dobrowolnie podanych danych osobowych użytkowników, zgromadzonych w bazie danych tego forum, zajmuje się osoba fizyczna Łukasz Głodkowski.